Towarzysz… Mój glukometr

Nie mogąc i zresztą nawet nie chcąc uwolnić się od towarzystwa Wampirka, od początku systematycznie korzystam z jego usług.
Do pierwszej wizyty u diabetologa mierzyłem się tylko na czczo – i jakoś nie udawało mi się przekraczać magicznej 100mg/dL, ani też spadać poniżej 75.  Raz, o poranku było blisko… Ku swojemu zdziwieniu wyczytałem na glukometrze 78. Profilaktycznie, nie bez przyjemności, zabrałem się do podnoszenia poziomu cukru. Poczęstowałem się 2 kostkami mojej ulubionej czekolady Moser Roth 85% i 3 sezamkami. Niestety, kres dalszej terapii położyły protesty Eli…
Po swym debiucie u diabetologa zmieniłem sposób monitorowania poziomu glukozy. Zgodnie z zaleceniami zastosowałem rotację pomiarów – 2 h po posiłku (czyli jeżeli np. w poniedziałek mierzyłem glukozę na czczo, to wtorkowy pomiar odbywał się po śniadaniu, w środę mierzyłem cukier po II śniadaniu, w czwartek – po obiedzie itd.) Chodziło o sprawdzenie pracy trzustki…
Obecnie, za zgodą lekarza nie muszę mierzyć się codziennie, a jednak to robię. Poza tym, dodatkowo sprawdzam cukier zawsze wtedy, gdy odczuwam wyrzuty sumienia, że coś przeskrobałem, zjadłem czegoś za dużo lub nie takiego… Doktor zakreśliła dopuszczalną granicę cukru na poziomie do 140. Ja ją sobie samowolnie obniżyłem do 125. Gdy osiągnę więcej, odczuwam niepokój i – jeśli to możliwe zbieram kuper na siłownię lub kije, ewentualnie następny mój posiłek jest mniej glikemiczny, piję czerwoną herbatkę lub – co jest chyba najgorsze – gdy pora jest stosowna, rezygnuję z podwieczorku… Masochista… Staram się trzymać cukier na poziomie 110-120 (2h po posiłku), a wtedy zaraz wynikiem chwalę się Eli. Gdy wynik jest nieco ponad – też tragedii nie ma, ale wtedy dyskretnie milczę…

Może i  jest to nieco wywrotowa idea, ale do wskazań glukometru można czasem podchodzić dość liberalnie, przynajmniej wtedy,  gdy jest się jako tako unormowaną Słodką Dwójką. Oczywiście nie chodzi o to, żeby po zobaczeniu np. 180mg/dL na glukometrze uczcić to piwkiem z tłuściutką goloneczką, przegryzaną ciastkiem z kremem, a z kolei po 101 na czczo zaraz wpadać w panikę i pędzić do wszystkich okolicznych specjalistów, albo na wszelki wypadek rozpoczynać pożegnanie ze światem… Jak można zauważyć, jednostkowy pomiar jeszcze o niczym nie świadczy. Gorzej, gdy pojawia się niedobra tendencja, powtarzalność takich różnych dziwnych wyników, długotrwała zmiana. I w takich przypadkach najlepiej byłoby uszczęśliwić swą osobą diabetologa lub przynajmniej lekarza rodzinnego. Zupełnie nie ma na co czekać. Wiem, wiem, nie miałem takiej sytuacji, fajnie się mówi – jednak właśnie tak bym zrobił.

Osobną kwestią są palce, kłute codziennie, nieraz i po kilka, kilkanaście razy. Mogą z czasem zacząć boleć. Nie doświadczyłem tego osobiście, jednak na forach dla Słodkich dość często ten problem jest poruszany. Żeby go nieco złagodzić, zaleca się zmianę palców przy kolejnych pomiarach. Wykorzystuję w sumie cztery paluchy: środkowy (wtedy wyobrażam sobie, że pokazuję go swojej cukrzycy i czuję się wtedy raźniej) i wskazujący obu rąk. Z kolei kolega z pracy, również słodka dwójka – pobiera krew z wszystkich palców… I trudno powiedzieć skąd taka rozbieżność w zaleceniach lekarzy.

Reasumując, samokontrolę glukometrem traktuję jako metodę trzymania się w ryzach, ochronę przed nadmiernymi, kulinarnymi szaleństwami, monitoring mej słodkiej duszy i ewentualny sygnał do korekty terapii. Pilnuję przy tym, żeby korzystać zawsze z dokładnego glukometru. Tak się bowiem składa, że po mniej więcej roku użytkowania część z nich może wykazywać tendencje do zaniżania wskazań, wprawdzie głównie w odniesieniu do wyższych poziomów cukru ( od 180 wzwyż), jednak na wszelki wypadek, przynajmniej raz w roku poddaję swój glukometr testom w poradni i – gdy trzeba wymieniam (mam już w tej chwili trzeci).
Siebie z kolei poddaję testom regularnie, co trzy miesiące. Według wszelkich reguł sztuki poddaję się badaniu HbA1c, tj. poziomu hemoglobiny glikowanej, stanowiącemu jak gdyby średnią poziomów z ostatnich 3 miesięcy. I to badanie, a nie pomiary dzienne uznawane jest za wykładnię stanu schorzenia i prawidłowego przebiegu diety. I wpadam trochę w samozachwyt, gdyż jak dotąd ani razu nie udało mi cię przekroczyć dopuszczalnego poziomu (wynoszącego 6,0%-6,5%, zależnie od metody oznaczenia, stosowanej przez laboratorium wykonujące badanie). I tego trzeba się trzymać. To nie jest rekord do pobicia. Zresztą Elżbieta czuwa…Nie ma co pisać o skutkach nieleczonej cukrzycy, dostępnych materiałów na ten temat jest sporo… Znałem jednak kilka osób, które uniknęły cukrzycowej ślepoty i amputacji kończyn. Tylko dlatego, że wcześniej dopadł je wylew…
Pamiętajmy o tym, nim zbagatelizujemy cukrzycę.