Nordic walking

Pomimo że zapałaliśmy dość niespodziewaną, choć nieco wymuszoną miłością do siłowni – przecież nie mogliśmy przebywać tam codziennie. Takimi wyczynowcami zdecydowanie nie jesteśmy.
Stąd pojawiła się konieczność wymyślenia sobie dodatkowego zajęcia ogólnosportowego, możliwego do uprawiania w warunkach miejskich, podczas urlopu lub wypadów weekendowych – i stosownego do naszych możliwości.
Bieganie odpadło w przedbiegach. Przeciwwskazaniem okazał się kręgosłup Eli, dodatkowym powodem – lenistwo Darka i jego wrodzona powolność, wykluczająca wszelkie szybkości.
Pływanie? Niekoniecznie lubimy baseny, poza tym Elżbieta nie powinna pływać stylem klasycznym, a niestety najbardziej lubi poruszać się w wodzie jak żabka… Daliśmy więc spokój.
Inne sporty, takie jak himalaizm i wspinaczka skałkowa,  jazda konna, krykiet, latanie precyzyjne balonem, triathlon, survival również odpadły, powiedzmy, ze względu na konieczność dojazdów lub problem z przechowywaniem sprzętu w komórce  :).
Nawet wypraw rowerowych nie mogliśmy zaakceptować, choć w pierwszej chwili wydały się nęcące. Wspomniany kręgosłup i wstrząsy roweru na wybojach, wertepach, dziurach w asfalcie i innych przeszkodach terenowych – nie są zbyt dobrym połączeniem. Trochę przerażało Elżbietę, zwłaszcza że prowadzący ją lekarz-ortopeda oraz rehabilitanci zwracali uwagę na potencjalne skutki, które zwłaszcza dla odcinka lędźwiowego niekoniecznie muszą być prozdrowotne.
Siłą rzeczy na placu boju pozostał jedynie nordic walking. Rekomendowany przez ortopedę i fizjoterapeutów Eli okazał się całkiem przyjemnym zajęciem.
Nie wymaga ekstra przygotowanych tras, można go uprawiać o dowolnej porze, nawet w najbliższym sąsiedztwie – choć oczywiście marsze po lesie czy parku są o niebo przyjemniejsze.

Właśnie, marsze. Powinniśmy o tym pamiętać, jeśli chcemy by nw miało jakiś wpływ na stan naszego zdrowia (i kondycję).

Tuptanie drobnym kroczkiem, skupianie się na plotkowaniu i dyskretne machnięcie kijkiem od czasu do czasu, gdy sobie o tym przypomnimy – raczej nie ma wielkiego sensu i niczego nie poprawi.
Nie mamy tu rzecz jasna na myśli zawodników w podeszłym wieku, ani osób po przebytych urazach i zabiegach ortopedycznych. To naprawdę fajny i budujący widok, gdy taki człowiek, pomimo trudności, zapewne nawet i bólu, jest w stanie się przemóc i podjąć wysiłek, zwłaszcza że nordic jest coraz bardziej cenioną formą rehabilitacji, poprawia koordynację ruchów, wzmacnia mięśnie.
Marsze nordic walking wymagają nieco większego zaangażowania niż spacery, nie są jednak tak męczące jak bieganie, choć nieraz spocić się można (i jest to nawet wskazane).
Poza tym, nogi bolą znacznie mniej niż po tradycyjnym, długim spacerze, mimo że „z kijami” chodzi się szybciej, dalej – łatwiej też utrzymać stałe tempo i rytm ruchów.
Gdy zaczynaliśmy łazić z kijkami, dominującym widokiem były zagadane koleżanki-sportsmenki, chodzące parami, drobnym kroczkiem, propagujące styl japoński (często bywały obute w japonki) z kijami sięgającymi mniej więcej do wysokości uszu, wleczonymi głównie po to, żeby podkreślić sportowy charakter przechadzki. O żadnej skoordynowanej pracy kijkiem nie można było nawet mówić. Dziś jest nieco inaczej:  coraz więcej osób maszeruje szybszym tempem, pracuje kijami. Znacznie częściej spotykamy mężczyzn, a nawet – co szczególnie cieszy – całe rodziny. Następnym etapem rozwoju nw zapewne będzie narastająca moda, postępująca komercjalizacja: jakieś imprezy masowe, mistrzostwa świata, Europy, kraju, puchary, teamy, sponsorzy i coraz większa kasa… Do zarobienia i wydania… A my sobie będziemy sobie chodzić po górkach, wzdłuż brzegów jezior, lasami
relaksując się ciszą oraz pięknem krajobrazu
i mając cichą nadzieję, że nordic walking nie zatraci do końca swojego rekreacyjnego charakteru zabawy dobrej dla wszystkich.