Śpiąca królewna – moja cukrzyca.

No, cóż… Łazikując na kijach omal nie zapomniałem o Śpiącej Królewnie, snem słodkim śpiącej… Jasne, że nie chodzi o Pierwszą Damę (dla mnie nieprzemijająco jest nią Elżbieta), a zatem o drugą:  t2 – cukrzycę typu 2, choć damą z pewnością to ona nie jest.  Do damy serca błędnego rycerza (niby ja?) zdecydowanie owej królewnie daleko, ale nie można jej tak całkiem olać… Bo z pewnością się nie odczepi i może przypomnieć o swym istnieniu w najbardziej głupim momencie…
Więc może coś o motywacji w walce z tą słodyczą naszą codzienną?
Autorzy większości materiałów poświęconych chorobie są zgodni, iż cukrzyca, jako że ma wrednie przewlekły charakter, wymaga konsekwencji w działaniu i cierpliwości, a to na dłuższą metę nie bywa proste. Tym bardziej, że sensowna terapia nie ogranicza się jedynie do zażywania leków. To także systematyczne używanie glukometru, zapisywanie wyników, ograniczenia dietetyczne i, najczęściej zmiana stylu życia na bardziej aktywny. Złośliwość losu sprawia, że na liście zakazanych smakołyków są przeważnie nasze ulubione: wszelkie słodkie fruchty, wszystko, co zasmażane, przypiekane i panierowane, zbawienne nieraz gotowce itp. Wypada też zrezygnować z piwka, chipsów i kebabów, co dla wielu jest koszmarnym wyrzeczeniem…  Zazwyczaj lista ta podoba nam się bardzo średnio. No i to jedzenie prawie jak na komendę, o stałej porze, czy wreszcie zażywanie ruchu… Naiwnością jest sądzić, że zażywny, czy wręcz otyły jegomość, gdy tylko się dowie, że jest słodkim chłopakiem – zapała nagle tak nieodpartą miłością do wszelkich siłowni, basenów, rowerów, biegów przełajowych, trampolin itp., że na wyprzódki poleci na basen, siłownię i będzie machał, wierzgał i fikał z takim zapałem, że nawet po tygodniu trudno będzie go stamtąd przegnać… A atlas (bynajmniej nie geograficzny) weźmie z sobą do domu, żeby nie wyjść z wprawy. Powiedzmy sobie szczerze, ruch jest bodaj największą bolączką, bo jak tu biegać, skakać, machać, pedałować, gdy ma się kłopot z zawiązaniem sznurowadła, czy wejściem na każde piętro powyżej parteru…
I z tego właśnie wynika powszechne przekonanie o ważnej roli motywacji  w procesie skutecznego wyrównywania cukrzycy. Czy to przekonanie słuszne?  Czy są jakieś wyjątki?
Na początku swej kariery diabetyka usiłowałem zdefiniować, rozgryźć swoją motywację. Nie bardzo to wyszło :). Może po 4 latach warto ponowić?