Sumienie…Dzienniczek samokontroli

Podczas odbioru pierwszego dzienniczka samokontroli trudno mi było powstrzymać mimowolny uśmiech; znajomy rozmiar, swojskie słowo „dzienniczek”, rubryczki w środku… Jakoś przypomniał mi się monolog w wykonaniu zmarłego niedawno W. Michnikowskiego, w którym to znalazł dzienniczek szkolny swojego syna, zaczął go wertować, komentować, aż doszedł do wniosku, że ma w domu nieuka, durnia, barana i notorycznego matołka (moje ulubione frazy z tego monologu: „(…) nie umiał synusia… aaaa, no tego… sinusa (…). To ja, po tylu latach pamiętam, że sinus to ten taki…no, ten taki, co służy do tego… Ale ja pamiętam… a on?(…)”, albo „(…) nie umiał narysować przekroju rozwielitki… ooo proszę, z rysunków to samo (…)” itd itp. A na koniec okazało się, że monologowy Tatuś, ogląda i komentuje swój własny dzienniczek sprzed lat…
Drugie, co mi stanęło przed oczyma, to ja sam i pierwsza w życiu uwaga, którą zarobiłem za złe, jak na ówczesne standardy zachowanie: „Darek rozmawiał na lekcji, śmiał się”… I to drżenie łydek, co też powiedzą rodzice na tę straszliwą, szkolną zbrodnię:) drugoklasisty… A uwagi i oceny w dzienniczku musiały być przez rodziców podpisane… Co też powiedzą rodzice…
Podczas odbioru pierwszego dzienniczka samokontroli poczułem się trochę jak uczniak: kontrola, rozliczanie, kłopotliwe pytania, może  jakaś połajanka ze strony np. lekarza…  Brałem go z lekkim uczuciem pobłażliwej niechęci. Ot, makulatura do wzbudzania wyrzutów sumienia… Szybko jednak zajarzyłem, że ów nieszczęsny dzienniczek jest dla nas, Słodkich Ludzi. Nie dla lekarza, dietetyka, rodziny… Dla nas. Korzystanie z glukometru bez niego bardziej nosi znamiona dokonywania samookaleczeń niż monitorowania cukrów. Bo czy pamięć, w którą wyposażone są glukometry daje możliwość pełnego i szybkiego monitoringu cukrzycy? Być może, ale dla mnie od początku odczytywanie wyników wprost z glukometru było niezbyt wygodne, zwłaszcza że wpadłem na pomysł notowania sobie przy poszczególnych wynikach tego, co wcześniej, tj. 2 h przed pomiarem zjadłem. I dzięki temu wiem z grubsza, co mogę bezkarnie zjeść i w jakiej mniej więcej ilości, przy czym nie zawsze jest to zgodne z przykazaniami indeksu glikemicznego (np.moja cukrzyca toleruje wątróbkę, oczywiście gotowaną, mimo że wątróbka nie jest zalecana, poza tym o dziwo, ziemniaki,  również gotowane), wiem, których z okolicznych piekarni mam unikać, które wędliny, jogurty, serki, kefiry starannie omijać itd itp.
Wyćwiczyłem poza tym nawyk zaznaczania wyników, które nie bardzo mi się podobają, wpisywania pytań, które chcę zadać lekarzowi i wszelkich swoich wątpliwości, wymagających medycznego objaśnienia. Dzięki temu o wiele efektywniej wykorzystuję czas wizyty u diabetologa, nie tracę go na apatyczne przypominanie sobie „ o co to ja właściwie miałem zapytać?” lub rozpaczliwe tłumaczenia „panie doktorze, ale ja właściwie nic takiego nie jem…”, na szczęście zresztą, jak dotąd moje wyniki i tak nie wymagają takowych tłumaczeń…
No i rzecz najważniejsza, spokojniej sobie chodzę na badania HbA1c, bo wiem mniej więcej czego się spodziewać, no i Elżbieta się nie niepokoi.Nie ma co pisać o skutkach nieleczonej cukrzycy, dostępnych materiałów na ten temat jest sporo… Znałem jednak kilka osób, które uniknęły cukrzycowej ślepoty i amputacji kończyn. Tylko dlatego, że wcześniej dopadł je wylew… Pamiętajmy o tym, nim zbagatelizujemy cukrzycę.

Wampirek…Mój glukometr

Wampirek…Kapuś…Pijawka…Osa…Żądło…Wędrując po diabetycznych forach trudno czasem uznać, że glukometry są przesadnie lubiane przez  swoich użytkowników…I coś w tym jest.
Monotonia, obowiązek, Nemezis, czasem ból palców…
Mam świadomość, że moja słodka dwójka pod względem skali zaawansowania jest igraszką, zabawką zaledwie. Wychwycona w porę, wyrównana, śpi sobie niczym śpiąca królewna. I nie mam nic przeciwko, jednak jednym z warunków są niestety stałe kontakty z Wampirkiem.
Z początku postanowiłem go olewać, nie darzyłem też przesadnym zaufaniem. Na ulotce informacyjnej wyczytałem, że nie należy powtarzać pomiarów w zbyt krótkim czasie. I co zrobiłem w pierwszej kolejności? Dziabnąłem się raz po razie w dwa palce, w odstępie czasowym potrzebnym do wymiany paska. I wyniki – różne – wcale mnie nie zdziwiły. Powtarzałem jeszcze eksperyment, a to pikając się dwukrotnie w ten sam palec, a to przy okazji badań krwi – w chwilę po pobraniu z żyły. Wyniki oczywiście odmienne, rzecz zupełnie naturalna, ale mogłem snuć różne dywagacje o mojej cukrzycy, co Elę doprowadzało do szewskiej pasji. Powiem uczciwie, w tym pierwszym okresie kłułem się głównie dlatego, żeby żona nie marudziła, żeby się w końcu odczepiła, bo stała nade mną jak Cerber jakiś i autentycznie cieszyła się z wyników, chyba nawet bardziej niż ja. A wyniki były rewelacyjne, tak rewelacyjne, że zacząłem mieć wątpliwości, czy coś takiego jak cukrzyca 2 w ogóle na tym pięknym świecie istnieje i czy mam z nią cokolwiek wspólnego.

Nie wiem, czy to zasługa mojej fantastycznej Elżbiety i jej diety, czy tabletek, czy może jednego i drugiego… W każdy razie dobre wyniki zachęcają do pomiarów. Traktuję je jako rodzaj rozgrywek sportowych – meczu lub walki bokserskiej, która musi wyłonić zwycięzcę. Do pomiaru przystępuję zawsze z pewnym zaciekawieniem: ”kto kogo tym razem?”. Może to i podejście nader rozrywkowe i niezbyt mądre, jednak pozwala mi na unikanie poczucia przykrego obowiązku, nie czuję się „pokrzywdzony przez los, bo muszę…” Postanowiłem na początku, że nie dam się zwariować cukrzycy, że nie będę żyć jak w oblężonej twierdzy, ale i nie pozwolę, żeby się ta cukrzyca rozwinęła. I to, przynajmniej na razie daje się zrobić. Mam poza tym moją Elżbietę…Nie ma co pisać o skutkach nieleczonej cukrzycy, dostępnych materiałów na ten temat jest sporo… Znałem jednak kilka osób, które uniknęły cukrzycowej ślepoty i amputacji kończyn. Tylko dlatego, że wcześniej dopadł je wylew…
Pamiętajmy o tym, nim zbagatelizujemy cukrzycę.