Nordic walking – Ustroń 2020

I oto ponownie wylądowaliśmy w Ustroniu. Nie mamy tam daleko, lubimy ścieżki sprawdzone – Ustroń jest zatem dobrym miejscem na rozpoczęcie sezonu… A sezon nie zapowiada się najlepiej. Te wszystkie hece z koronami i wirusami sprawiły, że w ogóle nie chodziliśmy – wpierw z powodu znanych powszechnie dziwacznych zakazów, potem z powodu wymówek… Cóż, zdalne wykonywanie obowiązków zawodowych jakoś dziwnie nie sprzyja działaniom rekreacyjno – sportowym, z takiego stanowiska pracy zdecydowanie za blisko do lodówki, a zmiana kształtu ciała na bardziej kulisty sprawia że zapał i ochota do ruszania się gdziekolwiek i jakkolwiek – jest odwrotnie proporcjonalna do liczby pozyskiwanych kilogramów…
To wszystko potęgowało nasze obawy, jednak pierwszy kontakt z kijami wypadł nieźle, jakoś dawaliśmy sobie radę.Zachęciło to nas do pomaszerowania na Równicę, gdzie jak dotąd nie mieliśmy okazji bywać na kijach. I był to taki swoisty sumienia wyrzut…
Szliśmy głównie poboczem jezdni, co wielką przyjemnością nie było, ze względu na monotonię marszu pod górkę i wciąż pod górkę, a także mijające nas zewsząd samochody. Również parny dzień zapału do kijkowania zupełnie w nas nie potęgował… No i ta marna kondycja… Próbowaliśmy zejść na czerwony szlak, szliśmy nim nawet trochę, ale wśród drzew wcale rzeźwiej nie było. Kamieniste podłoże ścieżki, urozmaicone wystającymi korzeniami również nie do końca sprzyjało bezpieczeństwu naszych kijków, więc przy pierwszej nadarzającej się okazji zdecydowaliśmy się wrócić do tuptania po drodze. I tak, zasapani i spoceni wkroczyliśmy na Równicę.
Równica, ze względu na łatwość dojazdu samochodem nigdy, nawet w czasach młodości nie była naszą ulubioną górą, jednak ten Disneyland, do którego weszliśmy i tak wprawił nas w lekkie oszołomienie. Dziki tłum, jakieś karuzele, dmuchane zjeżdżalnie, tor saneczkowy na szynach, stoiska z chińskimi pamiątkami, schronisko zamienione na Dom Weselny i ekskluzywną knajpę -dały nam takiego powera, że prędziutko, w całkiem niezłym czasie zeszliśmy do Ustronia.
W każdym razie Równica zaliczona… Może z Czantorią, Palenicą albo Stożkiem będzie lepiej, choć również i tam nie spodziewamy się jakichś szczególnych wzruszeń związanych z powrotem do natury.

Nordic walking – Ustroń 2018

Pod Czantorią i Równicą chodziła głównie Elżbieta, Wielka Pomysłodawczyni naszego nordic walking. Codziennie, prawie przez miesiąc. Było to świetne uzupełnienie jej zabiegów i zajęć rehabilitacyjnych. Szczególnie przyjemnie  chodziło się wczesnym rankiem, grubo przed śniadaniem. Inni kuracjusze w większości spali, powietrze, rześkie i przyjemne, zachęcało do marszu. Nie były to jeszcze trekkingowe wyprawy szlakami po beskidzkich szczytach,
jednak trasy urozmaicało kilka lekkich podejść, gdzie wypadało mocniej machnąć kijami. No i podłoże, nieco inne,  stanowiące pewną namiastkę marszów terenowych.
Jednakże Ela chodziła zazwyczaj drogą wiodącą wokół piramid Zawodzia,
alejką wzdłuż Wisły oraz w kierunku Równicy, z obowiązkowym punktem programu – jodowaniem przy tężni.
Tężnia to szczególnie ulubione miejsce. Odpoczynek tutaj stał się rytuałem, ale bynajmniej nie ze zmęczenia. Jest dużo jodu, więc bardzo przyjemnie się tutaj oddycha, chodząc wokół fontanny, a i widoki piękne.
Mieliśmy także okazję przekonać się, co znaczy systematyczny trening. Ela zaczęła chodzić szybciej, płynniej, lżejszym krokiem. Lepiej też pracuje kijkami. Może też, bez oporów ze strony swojego kręgosłupa pokonywać dłuższe dystanse. Gdy w weekendy tworzyliśmy dwuosobową grupę marszową – jej grubsza połowa musiała nieźle się nasapać, żeby Elę dogonić, nie mówiąc już o wyprzedzeniu. A i bodaj pierwszy raz od mniej więcej roku – bardziej się pociła. I odpoczynek przy tężni niewiele tu pomagał.
Ustroń posiada warunki zarówno do nordic walking (dość równe nawierzchnie), jak i jest bazą wypadową do wędrówek trekkingowych. Wiele wskazuje na to, że jeszcze tu wrócimy…