Koniec wakacji – a diety trwają

Kończą się wakacje… Mija urlopowe oszołomienie, słabnie pourlopowa nostalgia –  można powoli zacząć funkcjonować normalnie. Dokonując wakacyjnego bilansu jestem nawet zadowolona. Wypoczęliśmy, centymetrów w pasie też nie przybyło – wręcz przeciwnie, waga nie szaleje… Trochę nawet schudliśmy (ja bardziej od męża 🙂 uff, wreszcie).
Urlop spędzaliśmy tradycyjnie, w kraju, w miejscach dobrze nam znanych, do których od kilku lat zajeżdżamy. Jesteśmy raczej tradycjonalistami, a wyjazdy zagraniczne z kilku powodów na razie nie wchodzą w grę.

DARŁÓWKO

W Darłówku mamy sprawdzony pensjonat Holiday, gdzie czujemy się bardzo dobrze. Przyjemny, schludny, sympatyczni właściciele. Aczkolwiek pani Ula i zwłaszcza pan Krzysztof też potrafią być stanowczy. Wobec gości, którym się wydaje, że skoro już zbiorowym wysiłkiem zapłacili za pokój – są jedynymi i najważniejszymi osobistościami całej galaktyki w randze co najmniej wicehrabiego, a za ścianą nikt nie mieszka…. I takie podejście właścicieli do balangowiczów bardzo nam odpowiada, bo na obiekcie panuje spokój, nie ma biegania i wrzasków po korytarzach, nie ma imprez po pokojach, a hotelowe wyposażenie jest kompletne i w bardzo dobrym stanie tak, że aż przyjemnie się z niego korzysta. Sam budynek jest dobrze izolowany, co ma znaczenie w cieplejsze dni, zaś pokoje nie są akustyczne. Nie słychać sąsiadów zza ściany. Są przy tym na tyle duże, że spokojnie mogłam w nich wykonywać swoje ćwiczenia kręgosłupa.

 

Także w pulsującym życiem Darłówku potrafimy już egzystować, omijać najbardziej zatłoczone miejsca, zaszywać się… Naprawdę można tam wypocząć, pospacerować po względnie pustej plaży lub pośród zieleni z kijkami albo i bez –  co też czyniliśmy z zapałem. Maszerowaliśmy po osobliwej darłówkowskiej ścieżce rowerowej, kilka razy wypuściliśmy się do Darłowa – fajnie maszeruje się wzdłuż kanału portowego; są tam też odkryte siłownie, więc można na chwilę odłożyć kije i urozmaicić sobie marsz. Szliśmy trochę szybciej niż większość kijkowych babć, więc mijani spacerowicze czasem przyglądali się dziwnie…

W Darłówku nie mamy problemów z wyżywieniem. Wprawdzie Holiday wyżywienia nie oferuje, posiada jednak duże, bardzo dobrze wyposażone aneksy kuchenne. No i poza tym w okolicznych knajpkach można zjeść to, co się chce. Mamy swoje ulubione lokale i są to: pizzeria Corleone (gdzie nikogo nie dziwi zamawianie pizzy bez zapiekanego sera), stołówka przy ul. Kaszubskiej, gdzie nawet frytki wyglądają i pachną przyjemnie, jak smakują nie wiemy, ale z pewnością są świeże.  Z kolei obok znajduje się piekarnia i cukiernia z naprawdę dobrym pieczywem i ciastami. Innym, godnym odwiedzenia miejscem jest tawerna nieopodal hotelu Apollo z wybornym dorszem z pieca, z warzywami naprawdę al dente. Z kolei, jeśli już grzeszyć to tylko w cukierni Ambrozja i Pomerania, gdzie podają bardzo dobrą kawę i lody. Dobrej kawy można także się napić w nowym barku koło latarni morskiej.
No i wreszcie wędzona rybka – zakazany przysmak mojego męża… Tak kołował, tak manewrował, że w końcu wylądowaliśmy w porcie przy budkach z rybami… Wędzone flądry, morszczuki, dorsze… mniam. Wprawdzie Darek trochę potem kaprysił i twierdził, że w poprzednich latach ryby były świeższe – miał chyba zły dzień, bo i tak tamtejsze ryby są o niebo lepsze od tych u nas, w głębi lądu…

SWORNEGACIE

No i drugi tydzień urlopu. Jak ten czas leci. Swornegacie to takie miejsce, że gdy człowiek tam wjeżdża, myśli sobie „nareszcie w domu”… Czujemy się tam prześwietnie, chociaż w tym roku było bardzo smutno. Skutki wichury. Łzy same napływały do oczu na widok rozwalonych domów, powalonych drzew, starych olbrzymów połamanych jak zapałki… relacje telewizyjne zupełnie nie są w stanie oddać tego rozmiaru zniszczenia. Przygnębienie.

Wiele drzew nadwerężonych przez wiatr, stąd dużo zakazów wstępu do lasów, pozamykanych ścieżek rowerowych i niedrożnych szlaków spływów… Trochę łaziliśmy po lesie za grzybami – tam gdzie się dało. Znaleźliśmy sporo kurek… Z jagodami natomiast totalna flauta, nic. A zatem, podobnie jak w Darłówku dużo maszerowaliśmy z kijami. Byliśmy w pobliskim Drzewiczu, Chocińskim  Młynie, Zbrzycy… W sumie podczas całego urlopu zrobiliśmy jakieś 80 km. Jak na 2 tygodnie i nasze możliwości wyczynowe – chyba całkiem nieźle.

 

Tradycyjnie urzędowaliśmy w Brzozowym Zaciszu, miejscu całkowicie bezpiecznym dla ludzi o słodszej krwi. Pani Ola jest mistrzynią świata w gotowaniu smacznym i zdrowym, zaś pan Bronisław, jej teść – mistrzem świata cukierników. Tak jak w poprzednich latach raczyliśmy się dziczyzną, warzywami z własnej uprawy, wspaniałymi zupami, rybami, złowionymi osobiście przez pana Bronka, jajecznicą z grzybami (dziwne, ale była jakaś taka bardziej żółta niż ta robiona z jaj, sprzedawanych jako pochodzące z ferm ekologicznych, no i miała poza tym smak jajek), pstrągiem w folii, faszerowanym warzywami, wprawdzie chyba nie złowionym przez pana Bronka, ale jednak o bajecznym smaku… Dodajmy do tego ciasta podawane jako deser. Musiałam być niezwykle czujna, żeby mój pomysłowy małżonek nie wymknął się czasem spod kontroli  – jednak zachowywał się przyzwoicie, zachowując umiar w jedzeniu. Jakby przestał być łakomczuchem, a może po prostu zaczął mądrzeć? A i tak naciągnął mnie dwa razy na wizytę w restauracji „Leśnej”,  co zresztą i tak jest świecką tradycją naszego pobytu w Sworach – bo jak odpuścić sobie podawany tam sernik Zosi i smakowitą kaszubską ciszkę? Zdecydowanie awykonalne.

Trochę obawiałam się o cukier Darka, jednak były to obawy na wyrost. Cukier zachowywał się nad podziw spokojnie. Mój mąż to taki dziwny typ, że po posiłkach zjedzonych poza domem nabiera nagle masochistycznej wręcz ochoty do używania glukometru, jest przy tym przesadnie skrupulatny. I nie inaczej było tym razem. 2 godziny po posiłku, tak jak mu ponad 2 lata temu zalecił diabetolog,  przystępował do pomiarów. Był tak wredny, że zabierał glukometr nawet na spacer czy kije i nastawiał alarm w telefonie, żeby nie przegapić pory mierzenia. Cukier kształtował się na poziomie 110-120 mg/dl (dopuszczalny poziom to 140), czyli wszystko OK. Potwierdza to tylko starą prawdę, o której jednak zazwyczaj zapominamy, że prawidłowe odżywianie, oparte o naturalne składniki + ruch na świeżym powietrzu znakomicie poprawiają formę, samopoczucie i stan zdrowia nie tylko cukrzyków.