Nordic walking – Swornegacie 2018

No i jesteśmy w Sworach. Znowu. Lubimy tu być. Krótka lustracja. Wszystko na swoim miejscu. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Nasza ulubiona ścieżka rowerowa ma się dobrze, jej długość nadal wynosi ok. 40 km, czyli przejście całości – poza zasięgiem naszych kijków.
Swornegacie leżą mniej więcej pośrodku, a zatem można ścieżką dotrzeć do pobliskich Brus lub w przeciwną stronę, do Chojnic.
Obydwa kierunki to ok. 20 km w jedną stronę, a więc najlepiej drogą, samochodem.
W zeszłym roku chodziliśmy do Drzewicza. Teraz parę kilometrów dalej, do Czernicy.
Za Drzewiczem ścieżka staje się ciekawsza. Więcej zakrętów, bardziej urozmaicona nawierzchnia, no i teren bardziej pofałdowany.
Więcej podejść, zejść. Czasem nieco dłuższych, czasem o większym nachyleniu. Fajne.
W stronę Chojnic ścieżka także się zmienia, głównie pod względem widokowym.
Wiedzie już skrajem parku narodowego Bory Tucholskie, zahacza o strefę brzegową Jeziora Harzykowskiego, są na niej punkty widokowe.
I więcej cienia, takiego głębokiego, chłodzącego, można powiedzieć prawdziwie leśno-drzewiastego… Nie mogliśmy jednak sycić się nim zbyt długo, bo nagle zaatakowała nas chmara komarów. I to jaka… Niespodzianka, bo na trasie można się spodziewać zgoła innych zagrożeń.
Oczywiście tego typu Dam nie napotkaliśmy, jednak adrenalinka przez chwilę przyjemnie połaskotała podniebienia. Ale pewnie gdzieś tam owe jejmoście sobie są. Lepiej już spotkać komary…
Ścieżki rowerowe mają swoją alternatywę: drogi i dróżki leśne. Całkiem miło się po nich chodzi, są twarde, szerokie i w miarę równe.
I ta cisza… Nie słyszysz szumu samochodów, nie mijają cię rowerzyści. Można stanąć i pogapić się na las, myśląc dokładnie o niczym.
I wciąż ta cisza… Ten spokój
Czasem na swej drodze można natknąć się na niespodziewane przeszkody terenowe. W aspekcie wyczynowym – bezspornie zakłócające marsz nordic walking, dezorganizujące plan treningowy.
W naszym aspekcie Klubu Włóczykijów –  stanowiące dodatkowy smaczek spacerów z kijkami i przyjemne urozmaicenie.
Mała rzecz, a cieszy. Trochę tych Małych Rzeczy było mało. Nawet mniej niż w zeszłym roku.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że wypraw zbieraczych też było mniej. Raptem jedna. Uzbieraliśmy trochę kurek na kolację i to wszystko. Ale co połaziliśmy sobie po lesie, to nasze. Po pięciu latach odwiedziliśmy Płęsno. Miejsce to wówczas nie bardzo nam się spodobało. Plaża nad Brdą zapchana, jakieś konie z jeźdźcami na grzbietach,  jakieś dziwne domki-samoróbki lub przyczepy z demobilu, jakiś camper, pamiętający chyba czasy początków fabryki Forda… Kupa końskich odchodów wszędzie. Wszędzie chaos i degrengolada. W założeniu miał to być chyba ośrodek campingowy lub jeździecki, a wyszło coś na kształt faveli w Rio. Jednak od czasów naszej ostatniej wizyty wszystko się zmieniło.
Czyściej. Pojawiły się schludne, nowe przyczepy, estetyczne trawniki, sporo małej architektury ogrodowej, wydzielony plac do nauki jazdy konnej, fajna trawka do plażowania nad Brdą. Właściciele odwalili kawał dobrej roboty.
To niewątpliwie pozytywny przykład zmian. Niestety, nie można tego powiedzieć o lasach w okolicach wsi Asmus, ulubionych terenach naszego żerowania. Jagodowiska się skurczyły, trwa jakaś dziwna wycinka drzew… Ciekawe, czy to jeszcze usuwanie skutków zeszłorocznych wichur, czy może przeniósł się w ten rejon Gang Dzięciołów, który niedawno spustoszył Białowieżę… Ale Wielkiego Dzięcioła już przecież nie ma… Nie wiemy, co o tym sądzić. W każdym razie smutno.