Dieta

Oczywiście owa lodówka powyżej w odniesieniu do diety to wybryk, przejaw naszego osobliwego poczucia humoru. Dieta odchudzająca zupełnie nie polega na kulcie pustej lodówki. Wręcz przeciwnie.
Nie jesteśmy dietetykami, a i poznawanie sekretów zdrowego odżywiania nie stanowiło nigdy naszego hobby. Podobnie jak i dążenie do szczupłej sylwetki… Odchudzanie priorytetem raczej więc nie było, a od mniej więcej dekady nie zaprzątaliśmy już sobie głowy ani szczupłą, ani jakąkolwiek inną sylwetką… Może doszliśmy do wniosku, że w naszym wieku…
Życie jednak pełne jest niespodzianek, zaś los płata przeróżne figle…Na przykład  w postaci cukrzycy typu 2… Priorytety wyznaczyły się więc same: nie dopuszczać do podwyższonych cukrów, obniżyć poziom cholesterolu i – przede wszystkim zredukować masę ciała.
To na swój sposób zabawne, ale owa cukrzyca do działania skłoniła nie pacjenta, a Żonę pacjenta. To wszak Ela stała się moderatorem naszej diety Elżbiety i biorąc w niej udział, wzięła na siebie wszystkie zadania związane z motywacją. Dopiero nieco później, gdy efekty odchudzania stały się widoczne – zaczęliśmy się motywować wzajemnie, co jak się zdaje, w dużej mierze przyczyniło się do naszego skutecznego odchudzenia…

Zmieniając nasz model odżywiania wykorzystaliśmy założenia koncepcji zdrowej piramidy żywieniowej wraz z elementami cukrzycowej diety i, co w tym przypadku jest oczywiste, wytycznych indeksu glikemicznego. Jednak przede wszystkim doszliśmy do wniosku, że w tej nowej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy –  będziemy żyć, a nie stosować dietę. Będziemy żyć pełnią życia. Będziemy jeść śniadania, obiady, kolacje, a nie realizować plan żywieniowy diety redukcyjnej. Innymi słowy, zmiany są konieczne, konieczna jest samodyscyplina, rezygnacja z tego, co złe, szkodliwe – ale bez zbędnych szykan, związanych z całą tą dietetyczną buchalterią,  ważeniem porcji, liczeniem kalorii, obliczaniem wypadkowego indeksu glikemicznego posiłków, tworzeniem i stosowaniem szczegółowych jadłospisów dziennych.  Uznaliśmy, że nie ma potrzeby zastanawiania się godzinami, co by tu zrobić, żeby w ciągu dnia osiągnąć dokładnie 1000 kcal lub IG=17,5. Czy lepiej wypić 2 łyki kawy mniej, a zamiast tego zjeść pół jabłka z pestką i ogonkiem, czy też może odwrotnie…
A teraz serio. Szczegółowy dobór składników posiłków, obliczanie kaloryczności, glikemii bywa koniecznością, ale w groźniejszych, bardziej zaawansowanych schorzeniach (np. cukrzyca insulinozależna) – nie zaś w naszym przypadku. Tym bardziej, że cukier od razu się uspokoił i szybko pojawiły się pierwsze efekty wagowe.
Oparliśmy się o intuicję Eli i jej wnioski wyciągnięte z odpytywania Wujka Google – i wyszło świetnie. Stosując terminologię muzyczną, można powiedzieć, że wyszło coś w rodzaju „wariacji na temat…” (wariacje rzecz jasna nie oznaczają tu szaleństw).
Ela bardzo starannie przewertowała zawartość większości serwisów poświęconych cukrzycy i odchudzaniu, po czym utworzyła naszą listę produktów dozwolonych i niedozwolonych (gdzie głównym,choć nie jedynym kryterium była wartość indeksu glikemicznego), kombinacje składników dopuszczalnych i takich produktów, których lepiej z sobą nie łączyć.
Oczywiście Ela, aby dotrzeć do możliwie największej liczby stron www., zwłaszcza tych spoza pierwszej dziesiątki wyświetlonych wyników, korzystała z kilku wyszukiwarek internetowych, zadawała różne zapytania ,stosowała metodę analizy porównawczej, uwzględniając jedynie informacje, powtarzające się w kilku źródłach.  Wnioski sformułowała w swojej części bloga, np. w artykule „Dieta – odżywianie”.Dietę rozpoczęliśmy od całkowitej zmiany częstotliwości jedzenia, co okazało się absolutnie konieczne: mniej obfite posiłki, ale za to częstsze. Przestaliśmy się objadać, ale nie dopuszczamy też do uczucia głodu. Ma to jeszcze i tę cenną zaletę, że zdecydowanie pozbyliśmy się bardzo „miłego”, niegdyś nader często pojawiającego się uczucia zgagi. Trudno powiedzieć, czy to wynik mniejszych porcji, czy jakości i sposobu przyrządzania potraw. A może jednego i drugiego? W każdym razie „Ranigast” nie jest już potrzebny.

Jednym z pierwszych kroków był także delikatny lifting wnętrza lodówki.
Zaglądając tam, można było oniemieć. Wnętrze lodówki wyglądało jak królicza nora. Jakieś sałaty, rzodkiew, pomidory… brakowało tylko mlecza i koniczyny… Od samego patrzenia można było zacząć poruszać się w krokiem kicającym i nabrać zwyczaju stawania słupka, a uszy same zaczynały rosnąć… 
Oczywiście przesada, wprowadzone zmiany nie były aż tak drastyczne. Lista pokarmów, z których musieliśmy zrezygnować w diecie opartej o indeks, wbrew pozorom wcale nie okazała się przesadnie długa. Tworzą ją, oprócz wszelkich dań gotowych, przekąsek, słodyczy nadziewanych, opartych o czekoladę mleczną, utrwalacze smaku – pszenne jasne pieczywo, wszystko, co panierowane i smażone (zwłaszcza na głębokim tłuszczu) oraz zatrzymująca wodę w organizmie sól. Innymi słowy, wyszło na to, że obok częstotliwości posiłków ważny jest przede wszystkim sposób ich przyrządzenia. W swoim blogu Ela dokładniej opisuje, z czego zrezygnowaliśmy i co czym zastąpiliśmy. W blogu Darka można natomiast znaleźć samochwałę jak oszukiwał mózg w zakresie słodyczy… Wspomina o tym gdzieś przy okazji swoich perturbacji ze sweet-nałogiem.
Nasze odchudzanie przebiegało etapami. Największy reżim obowiązywał przez początkowe 3 miesiące. Wynikał z konieczności pobudzenia naszych organizmów do wykorzystywania zapasów i – dodatkowo utrzymania zadowalającego poziomu cukru oraz zapoczątkowania obniżki cholesterolu.

Po 3 miesiącach nastąpiło  powolne luzowanie, uzasadnione jednak pomiarami cukru i wskazaniami wagi – „3 miesiące” nie są regułą diety (3 miesiące i ani sekundy dłużej), decyzja wynikała tylko i wyłącznie z obserwacji organizmu. Nawet rygor słodyczowy został złagodzony. Dopuszczone zostały do menu lody, głównie sorbety oraz domowe ciasto (drożdżowe, bez bakalii, lukrów, kruszonki). Następnie przyszła kolej na czekoladę gorzką, o zawartości kakao powyżej 80 % i w niewielkich porcjach… Takie łakocie nie były szczytem marzeń, ale zapewniały bezkarność – kilogramów nadal ubywało, nie podnosił się poziom cukru, tylko ten cholerny cholesterol był jakiś taki oporny…
Kolejne złagodzenie przyszło mniej więcej po roku, kiedy to problemem, o zgrozo, stał się ubytek kilogramów (rzecz kilka lat wcześniej zupełnie abstrakcyjna). Domowy Dietetyk dopuścił wtedy możliwość zwiększania racji żywnościowych – czyli wprowadziliśmy zmiany ILOŚCIOWE, nie zaś JAKOŚCIOWE. To oznacza jedną kanapkę więcej do pracy, trochę większą porcję na obiad, dodatkową kostkę czekolady ( a nie frytki, hamburgery, czy torty śmietanowe)… Przy czym nieustannie, dokładnie monitorujemy wskazania, zwłaszcza wagi… I nadal jesteśmy tu bardzo elastyczni. Efekt? Kilogramów Eli ubywa, waga Darka pozostaje constans…
Przyjęliśmy, że nasza zmiana sposobu odżywiania ma charakter stały, nie bierzemy pod uwagę powrotu do dawnego trybu życia, dawnych nawyków żywieniowych. Jest dla nas oczywiste, że gdy z powrotem zaczniemy robić to, co przez całe lata prowadziło nas do całkiem wydatnych brzuszków – brzuszki te z pewnością powrócą. Bo przecież znikąd się nie wzięły…

Odchudzanie, zwłaszcza gruntowne, na dużą skalę – jest przedsięwzięciem bardziej złożonym niż ruszanie żuchwą w celu konsumpcji dietetycznych potraw. Mówiąc trywialnie, lecz bardziej obrazowo, dietę można porównać do czterech kółek samochodu, a raczej (uwzględniając nasze ówczesne gabaryty) – autobusu, wehikułu wiozącego do krainy rozmiarów L, M, S. Bo już do rozmiarówek obowiązujących w Smyku, albo 5-10-15 to może niekoniecznie…

Każde koło odpowiada elementowi procesu redukcji wagi:

  • przednie lewe, to odżywianie, czyli Dieta od kuchni
  • przednie prawe – aktywność fizyczna, czyli Siła diety
  • tylne lewe – samokontrola (zależnie od sytuacji) – Od-ważna dieta
  • tylne prawe – pielęgnacja ciała, zwłaszcza skóry – Dieta kremowa

Gdy jedno z nich ulegnie awarii (odpadnie lub pęknie w nim opona) – nieważne, że pozostałe trzy są dobre; dalej raczej nie pojedziemy (w przypadku pęknięcia opony lepiej tego nie robić,choć teoretycznie można; jazda będzie bardzo powolna, niezbyt bezpieczna i zakończona całkowitą wymiana felgi). Albo i pojedziemy, ale nie dojedziemy tam, dokąd byśmy chcieli…

Podobnie jest z odchudzaniem: gdy któryś z 4 elementów szwankuje – efekty mogą okazać się dość różne w stosunku do oczekiwanych…
Aaa… I jeszcze jedno…. Koło zapasowe. Niewidoczne, ukryte w bagażniku. Rzadko wykorzystywane, lecz bez niego lepiej nie wyruszać w drogę. Czy to odpowiednik motywacji do odchudzania?

Nasze wnioski, sformułowane w oparciu o doświadczenia i obserwację przebiegu zmian z pewnością są dobrze znane dietetykom, diabetologom i osobom dłużej zgłębiającym zagadnienia diet i odchudzania. Nas jednak cieszy fakt, że wnioski te, choć może i oklepane, są nasze własne i doszliśmy do nich własnymi kilogramami…

Dieta od kuchni

Siła diety

Od-ważna dieta