Nordic walking – Swornegacie 2017

Przyjechaliśmy wprost z Darłówka. Zupełnie inna sceneria, zupełnie inne klimaty.
Trochę za zimno na częste kąpiele w jeziorach i kajak, więc czas trzeba było dzielić na łażenie po lesie i łażenie na kijach. Grzybów niewiele, trochę kurek… Jagód wcale…  Łatwiej więc było dokonać wyboru: złapać kije i poleźć… Gdzieś.
Naszą ulubioną trasą, którą najczęściej chodzimy jest ścieżka rowerowa, wiodąca ze Sworów do Drzewicza, trasa o długości ok. 5 km. Równa, twarda nawierzchnia, kije się raczej nie ślizgają, niewielkie wzniesienia, parę zakrętów… Cały czas skrajem lasu, wśród drzew. Przyjemne.
Kilka razy poszliśmy tą ścieżką w drugą stronę, do Chocińskiego Młyna. Warunki podobne, jednak więcej rowerzystów. Nie stanowili oni żadnego zagrożenia. Jak dotąd, wszyscy użytkownicy korzystają ze ścieżki w pełnej symbiozie. Zarówno rowerzyści, jak i piesi: spacerowicze, amatorzy grzybów i nieliczni kijkarze. W Sworach królują rowery i kajaki, nordic walking raczej nie.
Planowaliśmy jeszcze przejście z Chocińskiego Młyna do jeziora Głuchego, jednak najprawdopodobniej nie zdążylibyśmy na obiad. Zawróciliśmy. Wrodzone łakomstwo pokonało naturę włóczykija…
Gdy ścieżka rowerowa i Drzewicz nam się opatrzyły, szliśmy sobie na drugi brzeg Brdy, do wsi Zbrzyca. Pewnym urozmaiceniem były tu odcinki polnej, ale dość równej drogi. I ta cisza… Błoga, aż dzwoniąca w uszach.
Infrastruktura do nordic walking jest w Sworach wymarzona, więc trochę może dziwić znikoma ilość facetów o kijach. Zapewne z czasem się to zmieni, bo trasy są tu wygodne, równe – można też zboczyć w las i pomęczyć się trochę po leśnych kniejach… Każdy może znaleźć tu coś dla siebie, stosownie do upodobań, sprawności i – rzecz jasna kondycji.