Słodki chłopak (od 160+)

Taaak, jestem słodki. I to bynajmniej nie ze względu na ujmujący styl bycia. Nie chodzi również o rozkosznego berbecia – w moim wieku raczej trudno być rozkosznym… Można co najwyżej zacząć dziecinnieć…
„Dozwolone 160+” nie oznacza, że artykuł jest zakazany dla młodzieży, która nie ukończyła 160. roku życia.

160 mg/dL to wartość poziomu cukru we krwi, którą zmierzono mi któregoś pięknego kwietniowego poranka… Zabawne, ale potem nie udało mi się już tego wyczynu powtórzyć, mimo że kilka razy bardzo się starałem.
Na swoją nieco słodszą niż u innych krew pracowałem długo i rzetelnie. Starałem się ze wszystkich sił. Jak już wspominałem, paskudne przyzwyczajenia żywieniowe, wsparte notorycznym, przewlekłym łakomstwem, w tym perwersyjnym upodobaniem wszystkiego co choć trochę było słodkie, siedzący tryb życia i w konsekwencji permanentna otyłość – to wszystko było podręcznikową wręcz drogą, prowadzącą wprost do schorzenia. Wiedziałem o tym, i co? I nic. Prezentowałem klasyczny sposób myślenia „ jestem świadomy zagrożeń cywilizacyjnych, niebezpieczeństw  współczesnego świata, ale czyhających na innych. Ale ja? A niby dlaczego? Mnie to przecież nie dotyczy, ominie”

Od zawsze wśród lekarzy miałem status permanentnego podejrzanego. O dolegliwości tarczycy lub wręcz cukrzycę. A tu,  cóż za niefart, długo, bardzo długo wyniki badań były wręcz modelowe… Endokrynologom i diabetologom nie zostawało nic innego, jak zaciskać zęby i wygłaszać sentencję w stylu „schudnąć, bo…” lub „więcej ruchu”, albo „zacząć uprawiać sport” – co akurat brałem sobie dość lekko… I tak toczyło się to całe lata…
W końcu znalazłem sobie niewyszukaną rozrywkę – zakładałem się z lekarzami, że wyniki cukru będą OK. Stawką był kilogram „michałków”… Nie powiem, smakowały mi całkiem, całkiem… Tym bardziej, że pochodziły z wygranego zakładu. Cóż za satysfakcja. I ta mina doktora, gdy wywiązywał się z tych swoich honorowych zobowiązań… Bezcenne.

Byłem w ogóle dziwacznym osobnikiem, dzień przed badaniem cukru mogłem nażreć się (nawet nie najeść, a nażreć) – obojętnie czego, nie tylko słodyczy, a wynik i tak był w normie. Fakt, że częściej bliżej górnej granicy, ale jednak w normie…
Nic jednak nie trwa wiecznie. Pierwsze niepokojące sygnały pojawiły się 4-5 lat temu. Było to nieśmiałe 102 mg/dL , potem jakieś 107… Doktor uspokajała, mówiła, że to jeszcze nie jest nic takiego, ale że należy się pilnować i pomyśleć o schudnięciu i zmianie odżywiania. Oczywiście słyszałem tylko to, co chciałem: pierwszą część wypowiedzi to i owszem; drugiej i przede wszystkim trzeciej– jakoś nie dosłyszałem i nie wbijała mi się w pamięć. Bo to niemożliwe: ja i cukrzyca? Na nią zapadają inni…
Na wszelki wypadek jednak zaniechałem wszelkich badań.

Z początkiem kwietnia 2015 roku jakoś dałem się namówić na kolejne badanie cukru, oszczędzałem się nawet w przeddzień w jedzeniu (ale tylko troszeczkę) a tu masz – 160. Szok. Byłem tak oszołomiony, że bez oporów zgodziłem się na wykonanie krzywej cukrzycowej, mimo że badanie wypadało w piątek, tuż po świętach wielkanocnych, czyli po wyżerce (mazurki, szyneczki, pascha, wiadomo – trudno to sobie odpuścić). No i badanie to pokazało, co miało pokazać. Dwójeczka jak się patrzy… Pomimo moich protestów Żona i lekarz rodzinny okrzyknęli mnie cukrzykiem. Biedny ja.

Prawdę mówiąc, ze względu na mą otyłość, namiętną miłość do słodyczy i sterydy – w gruncie rzeczy spodziewałem się, że kiedyś coś takiego nastąpi. Ale że już? I jakoś tak nie do końca świadomie dałem się poprowadzić, przede wszystkim Żonie. Łykałem tabletki, jadłem, kiedy kazała i co podała… Głupie, prawda? Ale myślę, że to tylko dzięki niej moja cukrzyca zrobiła się jakaś taka dziwna – bo od samego początku zażywania leków i pomiarów cukru, nie przekraczam norm. W ciągu minionych ponad dwu lat miałem w sumie 3 wybryki: raz na imprezie urodzinowej koleżanki z pracy,  gdy uraczyłem się pięcioma kawałkami ciasta, bo chciałem zobaczyć, co też się stanie. I zobaczyłem: 150 mg/dL. I tak było nieźle, bo zeżarłem to, co dla słodkiego człowieka najlepsze, tzn. tort śmietanowy z kandyzowanymi owocami, murzynka  oblanego czekoladą i przełożonego marmoladą, jakiś torcik biszkoptowy z kremem czekoladowym i bezą, ciasto owocowe oblane galaretką… W tym towarzystwie poczciwy jabłecznik prezentował się dość marnie – był jednak wzbogacony o wierzchnią warstwę kokosu zapieczonego w cukrze. Czyli nie był taki najgorszy i pasował do mojego eksperymentu. Naiwnie wierzyłem, że jak po wchłonięciu tego wszystkiego cukier zachowa się przyzwoicie, przekonam Elę, jak bardzo myliła się, co do mojej cukrzycy… Wyszło jednak trochę inaczej.

Drugą wpadkę zanotowałem po zjedzeniu 3 (słownie: trzech) ruskich pierogów – 142. Może wpływ na to miał kawałek melona, którym poczęstowałem się godzinę (a nie regulaminowe 2) wcześniej…
Największą niespodzianką było jednak 159 po wypiciu w celach leczniczych dawki jednego z popularnych leków przeciwko grypie i przeziębieniom. I żeby było śmieszniej, była to bezcukrowa wersja tegoż preparatu. Cóż, no comments.
Przed laty pół Polski nuciło sobie refren przeboju „Słodkiego miłego życia…” – i o to właśnie chodzi. Skoro to życie jest już słodkie – niech też przynajmniej będzie miło spędzone… I tego sobie życzmy.

Jedna odpowiedź do “Słodki chłopak (od 160+)”

Możliwość komentowania została wyłączona.