Dokonując wyboru diety, mieliśmy ułatwione zadanie, a to ze względu na chorobę męża. Jego cukrzyca niejako narzuciła nam metodykę działania. Zastosowaliśmy, co jest naturalne, dietę cukrzycową ( i myślę, że w sumie bardzo dobrze się stało), opartą o indeks glikemiczny i piramidę zdrowego żywienia. Pozornie dieta ta wygląda dość odstraszająco, jako wymagająca daleko posuniętych zmian w sposobie odżywiania, i przede wszystkim dużego zdyscyplinowania. I taka bywa, ale głównie w odniesieniu do osób zażywających insulinę. Mogłam więc sobie pozwolić na zaproponowanie pewnych modyfikacji. Zrezygnowałam z dość uciążliwego liczenia kalorii i szczegółowych jadłospisów dziennych, zachowując tylko ogólne zalecenia.Doszłam do wniosku, że będziemy jeść – oczywiście w dozwolonych granicach to, na co mamy ochotę lub to, co aktualnie jest w lodówce – nie będziemy, mając w zamrażalniku rybę, cwałować niczym wygłodniałe bawoły po sklepach w poszukiwaniu np. kurczaka zagrodowego, bo akurat wg planu żywieniowego ma być na obiad pierś gotowana…
Żywienie – kilka prostych zasad, których przestrzegamy:
- Zmieniliśmy dzienny rozkład posiłków na mniej obfite, za to częstsze. Zjadamy 5-6 posiłków dziennie, ale mniejsze porcje; ostatni posiłek najpóźniej o 20.00.
- Nie przejadamy się (po jedzeniu – brak uczucia ciężkości).
- Nie dopuszczamy do przegłodzenia (uczucia ssania w żołądku).
- Nie podjadamy między posiłkami.
- Odrzuciliśmy czekoladę mleczną i słodycze nadziewane, a także cukier ( czasami kawę lub herbatę słodzimy fińskim ksylitolem – cukrem z kory brzozy). Początkowo zrezygnowaliśmy z wszelkich słodyczy – gdy ubytek wagi stał się już widoczny, po około 3 miesiącach zaczęliśmy częstować się sorbetami (max,3 gałki) lub gorzką czekoladą (zawartość kakao najmniej 80% – góra 2 kostki dziennie, ewentualnie biszkoptami (biszkopty nieposypane cukrem – 3 dziennie).
- Odrzuciliśmy napoje gazowane, pijemy tylko wodę niegazowaną (przy czym pijemy szklankę wody przed, a nie w trakcie posiłku).
- Codziennie wypijamy szklankę parzonej, czerwonej herbaty PU-ERH, dostępnej w sklepach ze zdrową żywnością. Kupujemy wyłącznie herbatę prasowaną w kostkach, wytwarzaną tradycyjnymi metodami w Chinach ( poleciła nam ją doktor hepatolog); herbatka ta wspomaga regenerację wątroby, reguluje pracę trzustki, obniżając m.in. poziom cukru we krwi, a także ma pewne walory odchudzające (samo picie tej herbatki bez diety, ale za to połączone z regularnym opychaniem się słodyczami żadnego efektu nie da – co przed dietą przetestował osobiście mój dzielny małżonek; producent zaleca spożywanie 3-5 szklanek dziennie, ja zalecałabym jednak ostrożność: herbatka może działać bardzo moczopędnie, przez co raczej nie należy spożywać jej w nadmiarze ani też przed snem, bo może to grozić bardzo, ale to bardzo niespokojną nocą; parę razy mieliśmy okazję przekonać się, jak bardzo jesteśmy żwawi).
- Zjadamy chleby ciemne na zakwasie, bez polepszaczy: głównie żytni, razowy, a także graham lub orkiszowy (mimo że w gruncie rzeczy są chlebami pszennymi, dopuszczanymi jednak do menu zdrowego odżywiania; nie powodują przy tym wzrostu glukozy u Darka), tosty pełnoziarniste (nie sandwicze, ale opiekane; bez masła i żółtego sera), pieczywo typu WASA, pumpernikiel.
- Kupujemy nabiał odchudzony, mleko 2%, sery chude, jogurty chude (zwracamy uwagę na skład – jak najmniej węglowodanów, wszelkich konserwantów, zagęszczaczy, substancji aromatyzujących itp.
- Owoce jemy najpóźniej do godz.14.00; nie przesadzamy z ich ilością.
- NIE ŻYWIMY SIĘ FAST FOODAMI.
- Wprowadziliśmy ryż (ciemny) , kasze, ciemne makarony, ograniczając spożycie ziemniaków do 2 razy w tygodniu , przy czym są to ziemniaki gotowane, a nie przysmażane.
- Ryż, kasze i makarony gotowane al’dente; odrzucamy kluski, placki ziemniaczane, frytki.
- Ryż, kasze – nie gotujemy w woreczkach, tylko w sposób tradycyjny (woreczek rozcinamy i zawartość wrzucamy do wrzącej wody).
- Mięso – odskórzony drób, chude ryby, odtłuszczona wieprzowina, wołowina (wszystko gotowane lub duszone w tzw. rękawie) – w żadnym wypadku NIE PANIERUJEMY, nie podkładamy tłuszczów itp. rezygnujemy z zawiesistych sosów.
- Do sałatek warzywnych używamy oleju, najlepiej lnianego (obniża też poziom cholesterolu).
- Zupy – bez zasmażki, wywaru z kości; zabielane jogurtem lub nawet mlekiem (śmietany lepiej unikać); niezłe są zupy – kremy.
- Jemy dużo warzyw – nie tylko do obiadu, lecz także do kanapek.
- Wędliny – tylko wysokogatunkowe bez konserwantów; unikamy boczku, zwłaszcza prasowanego i wszystkiego, co drobnomielone (parówki, winerki, pasztety itp.)
- Nie używamy margaryn i mixów – kanapki smarujemy cienką warstwą masła.
- Nie używamy majonezu ani ketchupów – tylko i wyłącznie musztardę.
- W dni wolne, niedziele i święta obiady jemy bezwzględnie o przepisowej porze (ok.14.00) , zaś o 16.30 delektujemy się podwieczorkiem (kawa, kanapka, sorbety albo czekolada lub niezbyt duży kawałek ciasta drożdżowego – bezwzględnie – domowego wypieku).
- Jemy w większości to samo – ale inaczej przyrządzone.Postscriptum
Zrzucenie kilku kilogramów wcale nie musi być trudne. Tylko… ot taki drobiazg, nie bardzo wiadomo od czego to zależy… Często podejmujemy bezskuteczne wysiłki i osiągamy tylko zniechęcenie i dodatkowe kilogramy, ąż nagle… ten jeden jedyny raz… I przecieramy oczy ze zdumienia, patrząc w lustro… Naprawdę da się schudnąć (dzieje mojego dzielnego współmałżonka zwłaszcza, analizowane w kontekście metabolizmu są tego potwierdzeniem; myślę, że się nie obrazi, zwłaszcza że sam często to powtarza – skoro on, z tymi wszystkimi fatalnymi skłonnościami, przyzwyczajeniami żywieniowymi w końcu dał radę – może to uczynić dosłownie każdy. Ważne, żeby w chwilach niepowodzeń nie poddawać się zbyt łatwo. Cierpliwości. Zrzucenie kilku kilogramów naprawdę wcale nie musi być trudne.
ŻEBY SCHUDNĄĆ, TRZEBA JEŚĆ
W ciągu dnia jemy chyba więcej niż przed dietą. Paradoksalnie, w tej chwili na pewno zjadamy więcej pieczywa niż wcześniej, a jednak Darek nie tyje, ja zaś – w dalszym ciągu lekko chudnę.
Tak naprawdę odrzuciliśmy tylko nadmiar słodyczy, gotowe i smażone potrawy, i większość tłuszczy. Reszta pozostała bez zmian. Fastfoodów na szczęście nigdy specjalnie nie lubiliśmy.WAŻNE, CO JEMY.
JEDNAK ILOŚĆ I SPOSÓB PRZYGOTOWANIA – SĄ WAŻNIEJSZE
W gruncie rzeczy jemy prawie to samo, co dawniej – tylko inaczej przyrządzone, częściej i w jednorazowo mniejszych porcjach. Z kolei ilości dzienne są raczej większe, tak jak pisałam powyżej.
UPODOBANIA KULINARNE SĄ KWESTIĄ PRZYZWYCZAJENIA…
… Więc można je zmienić. Przykładem jest mój mąż. Nie jadał ciemnego pieczywa. Jednak zmiana nawyków poszła mu nad wyraz łatwo. Obecnie sam przyznaje, że pszenne pieczywo mu nie smakuje, za to ciemne jak najbardziej. Podobnie jest z duszonym i gotowanym mięsem, surówkami… Jednak najboleśniej, jak mi się zdaje odczuł swoją wymuszoną zmianę przyzwyczajeń w zakresie słodyczy. Podczas jednej z wizyt u teściów dał się namówić na ukochane niegdyś czekoladowe ptasie mleczko w mlecznej czekoladzie. Trochę byłam niezadowolona i obawiałam się, że znowu mu zasmakuje – zjadł jednak jedną pralinkę i zrobił tak płaczliwą minę, że aż zrobiło mi się go żal. Cóż, drugiej degustacji nie było. Mówił potem, że to ptasie mleczko było mdłe, monstrualnie słodkie i piekące w przełyku, a jednocześnie takie jakieś tłuste, jakby robione na towocie lub innym oleju maszynowym… Mówił, jak nie mój mąż. Zaskoczył mnie.