Czekolada czekoladzie nie jest równa. Znalazłam kilka kryteriów wyboru tej dobrej i postanowiłam je skonfrontować z naszymi spostrzeżeniami:
| Dobrej jakości czekolada zawiera cukier, nie zaś syrop glukozowo-fruktozowy. |
| Bezspornie. Kupujemy tylko te słodzone cukrem, nie zaś innymi substancjami słodzącymi (choćby nawet były fit lub dedykowane tylko dla diabetyków). Przy czym czekolada gorzka w porównaniu z innymi słodyczami tego cukru zawiera relatywnie najmniej. |
| Powinna zawierać minimum 70% kakao, najlepiej jednak 90 - 99%. |
| Preferujemy czekolady o zawartości kakao 81 -85% i wyższej. Biorąc pod uwagę wcześniejsze zamiłowania słodyczowe Pana Męża oraz potencjalną skłonność jego glukozy do wylatywania ponad poziomy uznałam, że proponowanie mu czekolad 70% nie gwarantuje, że nie sięgnie ponownie po czekoladki mleczne. Wyższa zawartość kakao, a niższa cukru spowodowała, że po okresie abstynencji i wdrażania się do jadania czekolady 83% - gorzka czekolada jest dla niego słodka, zaś mleczna - zbyt słodka... Można? Można. |
| Powinna rozpływać się w ustach. |
| Z tym generalnie jest problem. Odnoszę wrażenie, że dzisiejsze czekolady są o wiele bardziej kleiste i oleiste niż jeszcze 15-20 lat temu. Może to zasługa dodawanego oleju sojowego czy palmowego? Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, żeby występowały w składzie czekolad wcześniej... A składy produktów czasem czytywałam, choć w nieco innym niż dzisiaj celu... Bardziej z ciekawości.. W każdym razie nie widzimy tu specjalnej róznicy pomiędzy markowymi czekoladami Lindt i belgijskimi z jednej strony, a tańszymi hipermarketowymi markami własnymi- z drugiej. Pionierem nowej technologii wzbogacania czekolady olejami była, jak mi się zdaje, jeszcze jugosłowiańska firma Kras i jej wyroby z serii Tom i Jerry - już lekko kleiste. Ale panował wtedy kryzys (lata 80-te XXw.), człowiek nie wybrzydzał, nie gardził nawet wyrobami czekoladopodonymi, mającymi się do czekoladowych mniej więcej tak, jak krzesło do krzesła elektrycznego. |
| Dobrej jakości gorzka czekolada ma błyszczącą powierzchnię. |
| Chyba tak; nie jesteśmy jednak aż takimi koneserami, żeby to dostrzegać. |
| Dobrej jakości gorzka czekolada pachnie czekoladą, a nie kawą. |
| Trudno powiedzieć... Kawa teraz też pachnie nieco inaczej niż dawniej. Z pewnością jednak nie są to zapachy pamiętane z dzieciństwa. |
| Po jej przełamaniu miejsce złamania jest gładkie. |
| Jest to dla nas zbyt subtelne. Najczęściej odłamują nam się nierówne tafelki, więc nie mówmy o gładkich. |
| Pod wpływem wahań temperatury nie pokrywa się białym nalotem, wykrystalizowanym tłuszczem ( a to może świadczyć albo o niewłaściwym przechowywaniu, albo o kiepskiej jakości użytego do produkcji kakao). |
| Wydaje mi się, że to dość zwodniczy wyróżnik, gdyż producenci dokładają wszelkich starań, by zjawisko pojawiania się nalotu wyeliminować - bez stosowania kakao w pierwszym gatunku. |
| Czekolada należy do produktów, które - wg Belgijskiej Agencji ds. Żywności, mogą być spożywane, mimo że przekroczyły datę ważności (do 2 miesięcy po upływie terminu, pod warunkiem odpowiedniego przechowywania w suchym, zaciemnionym miejscu i w szczelnym opakowaniu.Czekoladę można ponadto zamrozić, jednakże przed upływem terminu przydatności do spożycia. |
| Zupełnie się z tym nie zgadzamy. Uważamy, że pożądane walory smakowe czekolady zaczynają zanikać już w okresie ostatnich 3 miesięcy przed upływem okresu ważności (staje się jakby bardziej mdła i oleista). Może to tylko subiektywna ocena - w każdym razie do koszyka wrzucamy tylko te czekolady, którym do przekroczenia okresu ważności brakuje min. 6 miesięcy. I wydaje nam się, że mają i lepszy smak, i lepszą konsystencję. |
powrót doSłodycz gorzkiej czekolady

Jednak takie czekolady są, jeżeli można tak powiedzieć – zdecydowanie najzdrowsze. Mają stosunkowo niskie IG (spośród słodyczy gorzka czekolada zawiera najmniejszą ilość cukru), co, zwłaszcza dla diabetyków wcale nie jest takie najgorsze, gdyż po jej zjedzeniu poziom cukru we krwi wzrasta stosunkowo wolno. Zawarte w nich kakao wydatnie ponoć wspomaga procesy metaboliczne, dzięki błonnikowi, kofeinie i jakiemuś tajemniczemu zwiazkowi roślinnemu, epikatechinie (jak ktoś kiedyś zgrabnie go nazwał), wspomagajacej intensywność wytwarzania energii niezbędnej do spalania zbędnych kalorii.
Epikatechina jest zarazem przeciwutleniaczem, a ponadto ma niwelować skutki udaru mózgu (niestety, w mlecznej czekoladzie prawie nieobecna, z racji cierpkiego smaku usuwa się ją w procesie produkcji, a ponadto niweluje ją mleko). I są to chyba wystarczająco ważkie argumenty, uzasadniające preferowanie czekolady gorzkiej, kosztem wyrobów z czekolady mlecznej, czekolad z dodatkami (orzechy, migdały, rodzynki itp.) i słodkimi posypkami (np karmel), a zwłaszcza czekolad nadziewanych.
Czekolady nadziewane mogą być przyczyną niejednej niespodzianki natury, można powiedzieć egzystencjalnej… Mąż kiedyś zaczął studiować skład jakiejś takiej czekolady z kawałkami malin, przybierając minę, jaką zapewne miał Witkacy, przeżywający zdumienie metafizyczne, wynikające z odkrycia faktu swojego istnienia. Gdy zainteresowałam się tym dość osobliwym wyrazem twarzy Darka, wyjaśnił, że w czekoladzie z malinami jest marakuja, a także buraki cukrowe, orzechy arachidowe, jakieś barwniki, substancje zapachowe itp. – ale ani śladu malin… Cóż. Dziwiło go tylko, że nie ma koperku, ani szczawiu.

W zamian za słodycze zaproponowałam mu jogurty typu greckiego. Zawierają one wprawdzie niekoniecznie pożądaną dla cukrzyka fruktozę, jednak jak się okazało, skutecznie neutralizowało ją białko. Darek zjadał nieraz i 3-4 jogurty dziennie, nie odnotowując przy tym znaczącego wzrostu poziomu cukru we krwi. Dodatkowo jeszcze wspomagał się chrupkim pieczywem, traktując je jak ciastka.

Otyłość brzuszna. Aż do znudzenia wskazywana jako źródło naszych problemów z nadciśnieniem, wchłanianiem cukru, cholesterolem… Przyczyna tzw. zespołu metabolicznego, który choć tajemniczy i niejasny – sam w sobie nie jest jeszcze chorobą , jest za to bardzo znaczącym krokiem ku miażdżycy i cukrzycy t2. To na początek. Litania nieciekawych, hipotetycznych skutków przewlekłej Oponki jest znacznie dłuższa: większe ryzyko zawału serca oraz udaru mózgu, zwyrodnienia kręgosłupa, otłuszczenie narządów wewnętrznych, co z kolei może już być początkiem podróży ku nowotworom trzustki, wątroby, jelita grubego… Może Oponka to nie tylko mankament psychologiczno-estetyczny…
Rzecz niepokojąca, można mieć całkiem szczupłą sylwetkę, wskaźnik BMI nie budzi zastrzeżeń nawet radykałów odchudzania ( a jest dla nich mniej więcej tym, czym Pytia delfijska dla starożytnych Greków, Absolut dla filozofów lub koneserów alkoholu etylowego, czy wreszcie światło bramki dla tuzów komentatorki piłkarskiej), a jednak… W każdym razie dodatkowo uzasadnia konieczność używania centymetra krawieckiego, a także przeprowadzenie od czasu do czasu badania składu ciała. Badanie to wymaga wgramolenia się na machinę podobną zupełnie do wagi, oceniającą zawartość tłuszczu, wody i mięśni w naszym ciele. Całkowicie bezpieczne – jedynym zagrożeniem dla nas jest wynik, który nie zawsze może wprawić w dobry humor. Podobnie zresztą jak i wyniki pomiarów centymetrem, przeprowadzanych chcąc nie chcąc w talii. Jeśli nasz obwód jest mniejszy niż 80 cm (u mężczyzn 90) – można iść na pizzę lub zjeść drobny torcik orzechowy.
W takim wypadku nie zostaje nic innego, jak ograniczyć spożycie, a ponadto radośnie przywitać koleżanki i kolegów na siłowni, tudzież wiewiórki w parku. Niestety, takie są prawa rynku.



Dalibóg, nieraz to dowód dużej odwagi, by do wagi chociaż się zbliżyć – choćby na odległość strzału z procy.
Jesteśmy świadomi, jakie to niemiłe, zwłaszcza dla osób o słusznej masie.
I nawet elektronika zawodzi. Wagi elektroniczne wcale nie są lepsze. Jakieś takie niedokładne, z wyraźną tendencją do zawyżania wyników.
Przez lata nauczyliśmy się je ignorować, ograniczając kontakt do niezbędnego minimum – najczęściej w kuchni. Gdy Elżbieta piekła jakieś ciasto według nowej receptury, czasem ważyła składniki. Szybko jednak odkrywała, że „na oko”, intuicyjnie też można dobrać proporcje i efekt finalny wcale nie odbiega od jakości pierwowzoru.
Po jakimś czasie z niejakim zdumieniem odkryliśmy, że ów stan trwa zazwyczaj dopóty, dopóki wskazania tego wrażego przyrządu coraz bardziej nie zaczynają się nam podobać, bo systematycznie pokazują coraz mniejsze wartości. I tak to właśnie działa. Chęć do włażenia na wagę jest odwrotnie proporcjonalna do wysokości jej wskazań. Waga to nie przyrząd do wzbudzania wyrzutów sumienia, a ważne narzędzie kontroli.
Znacznie poważniejszym zagrożeniem jest zbyt szybka utrata tuszy, mimo że zazwyczaj bardzo nam się to podoba i jesteśmy z siebie dumni. Może to być jednak nie do końca pożądany efekt zbyt radykalnej diety.
Waga może być jednak zdradliwa. Zauważyliśmy pewną pułapkę: spadek, nawet znaczny, masy wcale nie musi oznaczać zgrabnej, wiotkiej sylwetki. Wcale nie musimy chudnąć proporcjonalnie. Wyobraźmy sobie sytuację wcale nie rzadką, że chudną nam łydki, bicepsy, szyja, dziurki w nosie, a brzuch nieznacznie rośnie – waga może wszakże pokazać nawet mniej niż podczas poprzedniego pomiaru… I dlatego warto posiłkować się centymetrem krawieckim…
Pamiętajmy jednak – niechęć do przebywania na wadze jest ściśle powiązana z posiadanym nadmiarem kg. I w pewnym momencie przemija. Wiemy to z doświadczenia.😊

Wróćmy jednak do narzędzi monitorowania naszej dietki. Krótki przegląd:
Z innych narzędzi tortur, oprócz ważenia, poddawaliśmy się kontroli częstotliwości posiłków i jadłospisu. Zwracając uwagę na zawartość naszego talerza, pilnowaliśmy, co akurat przy odchudzaniu jest dość oczywiste, by nie było na nim dań tłustych, smażonych na głębokim tłuszczu, o niebotycznym IG. Jednocześnie, ze wszystkich sił swoich, Ela urozmaicała menu…. Bez szczegółowych rozpisek, tygodniowych planowań itp. (chodziło z grubsza o to, by nie nadużywać składników podnoszących poziom glukozy, a także, by nie umrzeć z nudów, jedząc przez cały tydzień np. mizerię lub schab duszony z warzywami). W tej chwili jeszcze trudniej mówić o jakimś skrupulatnym monitorowaniu posiłków, bo wprowadzone zmiany są już naszym nawykiem. I nawet nie spostrzegliśmy, kiedy tak się stało. Wcześniej nie wiedzieliśmy, że dania smażone, panierowane, tłuste niekoniecznie są smaczne, a zapach smażonego oleju, smalcu, margaryny czy masła – niekoniecznie przyjemny. Albo raczej wydawało nam się, że jest inaczej. Szybko jednak zostaliśmy znanymi amatorami ryb gotowanych, duszonych mięs, rozmaitych surówek i gorzkiej czekolady. Okazało się, że ten element monitoringu diety wbrew pozorom bywa dość łatwy do zaakceptowania i stosowania. Wiemy jednak, że może być inaczej i z tego właśnie powodu go wymieniamy.
Naprawdę szybko można się nauczyć odbierania sygnałów organizmu, że warto coś przekąsić. Problem w tym, by były to stałe pory, a nie wynikające z zachcianek podjadania. Sam organizm też jest bardzo pojętny pod tym względem, bardzo łatwo wpada w stały rytm i dyskretnie, we właściwej porze przypomina o swoich potrzebach.
Bo tak naprawdę, to wszystko jedno, czy człowiek schudnie w tydzień 10 dekagramów czy 2 kilo. Ważne, by odbywało się to systematycznie i adekwatnie do indywidualnych możliwości dostosowawczych organizmu. Konieczność wyliczania, dodawania, odejmowania jest czynnikiem odstraszającym, ale zupełnie niekoniecznym (tak nam się przynajmniej wydaje i – o zgrozo, udało nam się to potwierdzić własnym przykładem zresztą). Wyjątek oczywiście stanowią sytuacje, warunkowane utrzymywaniem odpowiedniego poziomu insuliny. I wtedy nie ma zmiłuj. Liczyć wypada, jeżeli nie chce się przedwcześnie leżeć na pastwiskach niebieskich. A zatem Wielkie Odliczanie jest nieodzowne jedynie przy ostrej diecie glikemicznej, połączonej z koniecznością zażywania insuliny – nie zaś przy „zwykłym” odchudzaniu. Aczkolwiek narzędzie kontroli poziomu glukozy -glukometr też jest obecne – stosuje je tylko Darek.
No i jeszcze lustro… Jednak nie do napawania się swym widokiem, a głównie do sprawdzania stanu skóry. Lustro, które zwłaszcza dla panów może być instrumentem równie uciążliwym jak waga – jest doskonałym jej uzupełnieniem. Zwłaszcza, gdy wskazówka wagi zaczyna coraz wyraźniej przesuwać się w dół. I gdy odbywa się to szybko.
(Dzięki uprzejmości właścicieli Gościńca Ostoja w Lubieszewie).
(Dzięki uprzejmości właścicieli Gościńca Ostoja w Lubieszewie)
