Nordic walking – stała czy regulowana długość kijów?

Ufff. No to rzecz najważniejszą mamy z głowy. Wiemy już jak ustalić rozmiar odpowiednich kijów. Oczywiście, w praktyce może się pojawić drobny rozjazd – pieczołowicie dobierane, okażą się albo zbyt długie albo może, po  pewnym czasie, za krótkie. Ale co tam, damy radę! Jest to po prostu świetna okazja, żeby gruntownie przeanalizować zagadnienie punktu trafiania kija w podłoże, a ponadto poćwiczyć wymachy ramion.
Dobór długości nie był  jedynym dylematem, z którym musieliśmy się zmierzyć, jako kandydaci na zawodników nordic walking. Tak się przedziwnie składa, że w przyrodzie występują 2 alternatywne rodzaje kijów: o długości stałej i regulowanej. Każdy ma swoich zwolenników i zagorzałych przeciwników, każdy ma zalety i słabsze strony.
No i co tu wybrać?  Z punktu widzenia technologii, wielkich różnic nie ma, przynajmniej w odczuciu przeciętnego użytkownika. Zarówno kije stałe, jak i teleskopowe wykonywane są z tych samych materiałów. Mają natomiast, co jest rzeczą zrozumiałą, odmienną konstrukcję, a w konsekwencji nieco odmienne walory użytkowe. Za najważniejszą różnicę uznaliśmy podatność kija na drgania podczas uderzania w nawierzchnię. Ela brała pod uwagę w zasadzie ten jeden czynnik: kije o wysokości stałej lepiej amortyzują drgania, co dla osób z dolegliwościami kręgosłupa jest akurat bardzo istotną kwestią. W naturze obowiązuje jednak zasada coś za coś: gdy nasz krok w miarę chodzenia zaczął się wydłużać, coraz częściej zaczęliśmy odczuwać problem „zbyt krótkich kijów”. Trudno wszakże tak od razu wymieniać prawie nowy i wcale nie tani sprzęt. Elżbieta musiała zatem czujnie i z niejaką irytacją dbać o odpowiednią pracę ramion i staranniej wybierać miejsce kontaktu końcówki kija z podłożem, podczas gdy Pan Zawodnik zmienił tylko rozmiar kijków – i było po problemie.
Obecnie, gdy Elżbieta po 3 latach ćwiczeń oraz rozmaitych zabiegów rehabilitacyjnych jest zdecydowanie sprawniejsza, lepiej rozciągnięta  i mniej odczuwa dolegliwości swojego kręgosłupa – zdecydowała się także na kije regulowane. Chodzi sobie raz z jednymi, raz z drugimi i jak dotąd nic się nie dzieje.
Kije teleskopowe zatem lepiej sprawdzą się w przypadku osób, które jeszcze nie do końca wiedzą, jaka długość im odpowiada. Ponadto, zdaniem większości naszych znajomych, są bardziej ergonomiczne podczas wycieczek górskich – można bowiem poprawić sobie komfort schodzenia w dół, zwiększając ich długość, czego nie zapewniają kije o stałej długości. Regulowane są ponadto wygodniejsze w podróży. Złożone, łatwiejsze do upchania w torbie czy bagażniku. Tu jednak rodzi się drobna wątpliwość: jak często wybieramy się w gruntowną podróż, wypychając samymi niezbędnymi rzeczami nasze sakwojaże, czy nie daj Bóg – bagażnik? Bo chyba nie wypada brać pod uwagę sobotnich, czy niedzielnych wypadów do najbliższego lasu za miastem, gdy bagażu niewiele, więc zgrabnie można spakować każde kije…
Z kolei kije o stałej długości są nieco lżejsze od analogicznych, teleskopowych (różnicę powoduje głównie mechanizm regulacji i system ANTI SHOCK (amortyzacji drgań). Czy jednak różnica 10-20g jest na tyle istotna? Być może…
Koronnym argumentem przeciwników kijów regulowanych, z którym zetknęliśmy się, jest ich tendencja do łamania się lub samoistnego składania…To się zdarza,  jednak zależy chyba bardziej od jakości wykonania oraz wykorzystanych materiałów (głównie kiepskiego mechanizmu regulacji w kijach niskiej jakości oszczędnych producentów; systemy regulacyjne z prawdziwego zdarzenia, przetestowane przez producenta – wytrzymują nacisk nawet do 130-140 kG na każdy kij) zresztą powiedzmy sobie szczerze, kiepskim kijom o wysokości stałej również mogą się przytrafić wygięcia, złamania lub zgrabne pęknięcia wzdłuż trzonu, od logo producenta aż po gumową nakładkę.

Kije o długości stałej:
są mniej podatne na przenoszenie drgań, a tym samym lepsze dla chorych kręgosłupów
są nieco lżejsze
dedykowane dla jednego użytkownika (lub kilku użytkowników tego samego wzrostu)
Kije o długości regulowanej:
są bardziej mobilne w podróży,
łatwiej je dostosować do zmian stylu chodzenia
może je użytkować dowolna liczba użytkowników o dowolnym wzroście
trwałość i niezawodność nie zależą od rodzaju kijów, a od producenta i zastosowanej przez niego technologii, a także od jakości wykonania

I to chyba są główne kryteria wyboru rodzaju sprzętu. My podeszliśmy do zagadnienia neutralnie, bez przesądów – i w konsekwencji jedno z nas macha kijami regulowanymi , drugie – takimi lub takimi – i maszerujemy sobie zgodnie, a czasem nawet równo, jak podczas defilady wojskowej. I nawet sprawia to nam przyjemność… Stale i wciąż.

Nordic walking – krótko o długości kijów

Niewłaściwie dobrana długość kijów może być przyczyną prawdziwych nordicwalkingowych utrapień. I dlatego poprawne ustalenie ich długości (lub jak kto woli, wysokości) jest kwestią dość istotną.
Powinniśmy wziąć pod uwagę

  •  wzrost (przede wszystkim)
  •  indywidualne proporcje ciała
  • indywidualny styl chodzenia

Gdy dopiero wyruszamy na podbój nordicwalkingowych wyżyn, trudno nam brać pod uwagę ostatnie kryterium. Przecież o jakimkolwiek stylu chodzenia nie może być mowy, przynajmniej na razie. Proporcje ciała też są rzeczą dość wątpliwą, bo układ ciała w czasie chodzenia, obojętnie czy z kijami, czy bez – również jest zmienny (możemy się np. garbić, pochylać, odchylać lekko do tyłu itp. co zawsze zmienia względną długość naszych rąk). Specjaliści zatem radzą brać pod uwagę przede wszystkim kryterium wzrostu. I takie też kryterium zdecydowaliśmy się zastosować, dobierając swoje kijki.
W serwisach poświęconych nordic walking często zamieszcza się gotowe tabele lub kalkulatory, z których ad hoc możemy skorzystać.
Alternatywnie możemy zastosować jeden z dwu praktycznych sposobów ustalania długości kijów,

  • I sposób – matematyczny
    Mnożymy 0,68 x wzrost w centymetrach.
  • II sposób – praktyczny
    Poprzez bezpośredni chwyt kija. Powinien być ustawiony tak, aby ręka w stawie łokciowym zginała się pod kątem prostym, a u osoby początkującej – pod kątem 100°.
    Jeśli stawiamy dopiero pierwsze kroki lub preferujemy rekreacyjny sposób chodzenia – lepsze będą kije krótsze. Dłuższe wymagają o wiele bardziej intensywnej pracy ramion, dłuższego kroku i szybszego tempa marszu. Poleca się je więc osobom zaawansowanym, z ambicjami zdobycia tytułu jeśli już nie wicemistrza świata, to przynajmniej mistrza dzielnicy.
    Kalibracja kijów odbywa się co 5 cm (110,115,120 itd). Rzadko kiedy obliczona I sposobem długość idealnie się z nią pokrywa. Jeśli dopiero nabywamy umiejętności chodzenia – z punktu widzenia efektywności procesu naszego uczenia się, lepiej wynik zaniżyć (wyszło nam np. 123,4 cm – wiec wybieramy kije 120 cm).
    Musimy wszakże pamiętać, że odpowiedni dla nas rozmiar kijków może się zmienić, i to to dość szybko, bo już podczas pierwszych treningów. Nie ma co ukrywać: w miarę chodzenia, nabierania pewności ruchów,  gdy wydłuża nam się krok, bardziej energicznie machamy ramionami  – użytkowane kije mogą okazać się zbyt krótkie. W praktyce oznacza to, że od czasu do czasu stają się one złośliwe, trafiając nie w podłoże, a w powietrze, i to jakimś dziwnym trafem między naszymi stopami. Będąc w ruchu, potykamy się o własny kij. Może zbyt niebezpieczne to nie jest – jednak deprymujące na pewno. Sposoby radzenia sobie?  Oczywiście są. Przede wszystkim powinniśmy posłuchać rad ekspertów i zwrócić uwagę na pracę ramion. Instruktorzy nw jednoznacznie wskazują na konieczność dostosowania punktu wbijania kija w podłoże. Przy krótkich kijach – starajmy się wbijać kij bardziej z przodu, przy zbyt długich – bardziej z tyłu. Podobnie należy postępować w przypadku grząskiego lub piaszczystego podłoża, a także śniegu.

Ewentualnie można rozważyć używanie kijów o wysokości regulowanej. Jest to już jednak odrębne zagadnienie, więc kilka słów poświęcimy mu niebawem.

Nordic walking – kijki.

Kijki są bardzo ważnym, obok naszego zapału, elementem nordic walking. Bez nich ani rusz.  Jakie zatem wybrać? Jakie powinny być? Ano, przede wszystkim odpowiednie :).
Nie wypada chodzić z kijem bejsbolowym (chyba że w celu innym niż nordic walking), bilardowym, hokejowym, kijami narciarskimi też nie. Odpowiednie kije powinny być dobrane do naszych potrzeb, umiejętności, sylwetki, no i przede wszystkim charakteryzować się odpowiednią jakością. Jeśli chodzimy sobie lajtowo, od czasu do czasu, po chodniku lub żwirkowej alejce, na krótkich dystansach, traktując nw jako odmianę popołudniowego spaceru – pojęcie jakości kijów jest nam obojętne, by nie rzec obce. Wszak mamy niewiele okazji, żeby przekonać się, jak ważne są  ich walory funkcjonalne. I zresztą zaopatrywanie się w markowy, drogi sprzęt nie ma wówczas specjalnie sensu…
Sytuacja diametralnie się zmieni, gdy wejdziemy z kijami do lasu, zaczniemy chodzić po plaży, czy po górkach, nawet niekoniecznie wysokich i bardzo stromych… Nawet, jeżeli zwiększymy tylko dystans naszych marszów, dość szybko przekonamy się, że jakość kija ma jednak znaczenie.
I wtedy zapewne zaczniemy doceniać

  • uchwyt, odpowiednio wyprofilowany i dokładnie obejmujący dłoń i nadgarstek
  • lekkie, wytrzymałe materiały, z których kijki są wykonane
  • zdolność do amortyzacji wstrząsów, powstających podczas kontaktu z podłożem
  • odporność na zarysowania i uderzenia
  • stabilność
    Ponadto, będziemy mieli okazję stwierdzić, że dobrej jakości kije nie trzeszczą, nie stukają na łączeniach, ani nie wydają żadnych innych odgłosów podczas marszu.
    I to właśnie są cechy wskazywane przez ekspertów jako podstawowe kryteria wyboru dobrego sprzętu.
    A zatem od naszych potrzeb, naszych zamiarów zależy, czy potrzebujemy lepszych, a co za tym idzie zazwyczaj droższych kijów, czy też wystarczy nam sprzęt zakupiony dość przypadkowo w markecie lub dyskoncie. Jakość kijów ma natomiast fundamentalne znaczenie dla osób uprawiających nw wyczynowo lub terapeutycznie, czy w ramach rehabilitacji.
    Tym niemniej lepsze kije – dla wszystkich oznaczają wyższy komfort użytkowania i większą przyjemność.
    Drugim, tym razem już koniecznym czynnikiem doboru odpowiednich kijów jest ich długość (wysokość). Ale o tym  to już następnym razem, bo właśnie postanowiliśmy ” iść na kije”.

Nordic walking – dla kogo?

Nordic walking to jeden z niewielu sportów odpowiednich dla każdej grupy wiekowej (jeśli ktoś ma wątpliwości, czy nw jest sportem – proponujemy drobną przebieżkę z kijami lub marsz 10-15 kilometrowy). Początkowo rekomendowany jako terapia rehabilitacyjna, a także jeden ze sposobów aktywizacji ruchowej osób starszych – nabiera coraz to bardziej wyczynowego charakteru.
Obecnie nadal jest formą rekreacji, jednak uprawia się go już sportowo i zawodniczo. Spodziewajmy się zatem, że niebawem nw stanie się dyscypliną olimpijską, tak jak np. snowboard, czy short tracking, sytuując się jako letni odpowiednik biegów narciarskich.
My jednak na olimpiadę lub mistrzostwa świata raczej się nie wybieramy, więc poprzestaniemy na rekreacji, tym bardziej, że wielu przeciwwskazań do hasania z kijami nie ma.Uważać powinny jedynie osoby cierpiące na

  • kołatanie serca, schorzenia i wady serca, wykluczające wszelki wysiłek fizyczny, nawracające bóle w klatce piersiowej, duszności, zawroty głowy
  • niewydolność oddechową, omdlenia i osłabienia w czasie wysiłku
  • ostre choroby zakaźne
  • choroby układu ruchu w fazie ostrej,
  • osoby w okresie rekonwalescencji po przebytych operacjach, zwłaszcza gdy rany pooperacyjne są jeszcze świeże

W przypadku takich dolegliwości, przed złapaniem za kijki zdecydowanie powinno się przeprowadzić wszechstronne konsultacje z lekarzem.
I to w zasadzie wszystkie przeciwwskazania. Nie są nimi wiek, brak kondycji, otyłość, etc.
Wręcz przeciwnie, nordic walking można polecić każdemu.  Jego pozytywny wpływ na nasze zdrowie i samopoczucie mogą odczuć absolutnie wszyscy, a w szczególności osoby:

  • chore na cukrzycę
  • otyłe i mające nadwagę
  • z grupy ryzyka chorób serca
  • z nadciśnieniem
  • cierpiące na zaburzenia krążenia w kończynach górnych i dolnych oraz ze skłonnościami do obrzęków
  • ze zwyrodnieniami stawów kończyn dolnych i kręgosłupa
  • z bólami kręgosłupa i osteoporozą
  • z wadami postawy i skoliozą
  • po przebytych chorobach układu nerwowego (np. udar mózgu)
  • z problemami z utrzymaniem równowagi
  • cierpiące na chorobę Parkinsona
  • po przebytej chorobie nowotworowej
  • kobiety w ciąży i po porodzie

Ruch stopniowo poprawia kondycję, sprzyja wzmacnianiu mięśni (także i oddechowych), wspomaga pracę serca, układu krążenia i układu limfatycznego, kształtuje sylwetkę, poprawia wytrzymałość,  gibkość, koordynację ruchów, co ma niebagatelne znaczenie dla osób w sile wieku. Oczywiście nikt nie stanie się kulturystą, ani człowiekiem – panterą, jednak wymienione powyżej skutki treningów (byle w miarę systematycznych) z pewnością będą odczuwalne
Nie musimy gnać przed siebie, wymachując kijami – spacery w zupełności wystarczą. A zatem – kije w dłoń!!!

 

Nordic walking

Pomimo że zapałaliśmy dość niespodziewaną, choć nieco wymuszoną miłością do siłowni – przecież nie mogliśmy przebywać tam codziennie. Takimi wyczynowcami zdecydowanie nie jesteśmy.
Stąd pojawiła się konieczność wymyślenia sobie dodatkowego zajęcia ogólnosportowego, możliwego do uprawiania w warunkach miejskich, podczas urlopu lub wypadów weekendowych – i stosownego do naszych możliwości.
Bieganie odpadło w przedbiegach. Przeciwwskazaniem okazał się kręgosłup Eli, dodatkowym powodem – lenistwo Darka i jego wrodzona powolność, wykluczająca wszelkie szybkości.
Pływanie? Niekoniecznie lubimy baseny, poza tym Elżbieta nie powinna pływać stylem klasycznym, a niestety najbardziej lubi poruszać się w wodzie jak żabka… Daliśmy więc spokój.
Inne sporty, takie jak himalaizm i wspinaczka skałkowa,  jazda konna, krykiet, latanie precyzyjne balonem, triathlon, survival również odpadły, powiedzmy, ze względu na konieczność dojazdów lub problem z przechowywaniem sprzętu w komórce  :).
Nawet wypraw rowerowych nie mogliśmy zaakceptować, choć w pierwszej chwili wydały się nęcące. Wspomniany kręgosłup i wstrząsy roweru na wybojach, wertepach, dziurach w asfalcie i innych przeszkodach terenowych – nie są zbyt dobrym połączeniem. Trochę przerażało Elżbietę, zwłaszcza że prowadzący ją lekarz-ortopeda oraz rehabilitanci zwracali uwagę na potencjalne skutki, które zwłaszcza dla odcinka lędźwiowego niekoniecznie muszą być prozdrowotne.
Siłą rzeczy na placu boju pozostał jedynie nordic walking. Rekomendowany przez ortopedę i fizjoterapeutów Eli okazał się całkiem przyjemnym zajęciem.
Nie wymaga ekstra przygotowanych tras, można go uprawiać o dowolnej porze, nawet w najbliższym sąsiedztwie – choć oczywiście marsze po lesie czy parku są o niebo przyjemniejsze.

Właśnie, marsze. Powinniśmy o tym pamiętać, jeśli chcemy by nw miało jakiś wpływ na stan naszego zdrowia (i kondycję).

Tuptanie drobnym kroczkiem, skupianie się na plotkowaniu i dyskretne machnięcie kijkiem od czasu do czasu, gdy sobie o tym przypomnimy – raczej nie ma wielkiego sensu i niczego nie poprawi.
Nie mamy tu rzecz jasna na myśli zawodników w podeszłym wieku, ani osób po przebytych urazach i zabiegach ortopedycznych. To naprawdę fajny i budujący widok, gdy taki człowiek, pomimo trudności, zapewne nawet i bólu, jest w stanie się przemóc i podjąć wysiłek, zwłaszcza że nordic jest coraz bardziej cenioną formą rehabilitacji, poprawia koordynację ruchów, wzmacnia mięśnie.
Marsze nordic walking wymagają nieco większego zaangażowania niż spacery, nie są jednak tak męczące jak bieganie, choć nieraz spocić się można (i jest to nawet wskazane).
Poza tym, nogi bolą znacznie mniej niż po tradycyjnym, długim spacerze, mimo że „z kijami” chodzi się szybciej, dalej – łatwiej też utrzymać stałe tempo i rytm ruchów.
Gdy zaczynaliśmy łazić z kijkami, dominującym widokiem były zagadane koleżanki-sportsmenki, chodzące parami, drobnym kroczkiem, propagujące styl japoński (często bywały obute w japonki) z kijami sięgającymi mniej więcej do wysokości uszu, wleczonymi głównie po to, żeby podkreślić sportowy charakter przechadzki. O żadnej skoordynowanej pracy kijkiem nie można było nawet mówić. Dziś jest nieco inaczej:  coraz więcej osób maszeruje szybszym tempem, pracuje kijami. Znacznie częściej spotykamy mężczyzn, a nawet – co szczególnie cieszy – całe rodziny. Następnym etapem rozwoju nw zapewne będzie narastająca moda, postępująca komercjalizacja: jakieś imprezy masowe, mistrzostwa świata, Europy, kraju, puchary, teamy, sponsorzy i coraz większa kasa… Do zarobienia i wydania… A my sobie będziemy sobie chodzić po górkach, wzdłuż brzegów jezior, lasami
relaksując się ciszą oraz pięknem krajobrazu
i mając cichą nadzieję, że nordic walking nie zatraci do końca swojego rekreacyjnego charakteru zabawy dobrej dla wszystkich.

Siłownie

Jak mało kto rozumiemy, że brzuszki noszone przed sobą zupełnie nie potęgują zapału sportowego, mogą za to potęgować wszelką do niego niechęć.  Niechęć wynikającą z obawy przed śmiesznością. Śmiesznością, czyli tak naprawdę przed czym? Spojrzeniem, głupawym, ironicznym uśmieszkiem lub jeszcze głupszym komentarzem?  Pewnie, pulchny jegomość w pstrokatym wdzianku podrygujący w plenerze może nawet wydać się komiczny, zależnie od stopnia poczucia humoru. Ale to już nie te czasy. Ludzie są bardziej tolerancyjni lub – jak kto woli, zbyt skupieni na sobie, żeby zwracać uwagę na innych… A nawet jeżeli zwrócą, to co? Na głupi komentarz, spojrzenie, grymas zawsze można odpowiedzieć jeszcze głupszym – i po sprawie. Za 15 min. nikt nie będzie pamiętać o zajściu, bo i po co? Zresztą, czy od tego zależy nasze życie? A od aktywności – w jakiejś mierze i owszem. Innymi słowy, do boju!

Zaczęliśmy, jak już się chwaliliśmy, od fikalni, czyli odkrytych ogólnodostępnych siłowni.
Okazały się jednak niewystarczające. Nie, nie dlatego, że jesteśmy tak wymagający i ambitni – powody są inne: trudno iść na taką siłownię np. w grudniu, a ponadto – urządzenia z reguły nie są tam wyposażone w regulatory obciążeń, pozycji etc., co sprawia, że dla osób ze schorzeniami kręgosłupa mogą się okazać wręcz niewskazane, zaś niezależnie od tego wszelkie ewolucje gimnastyczne wykonywane na nich, choćby i z największym samozaparciem, zapewne przyniosą efekty gorsze od oczekiwanych.
Właśnie dlatego z bólem w sercu pożegnaliśmy poczciwe fikalnie i zaczęliśmy odwiedzać siłownie pod dachem. Nie jest to jednak rozbrat całkowity – czasem wpadamy, niejako po drodze, podczas nordic walking, chwilę się poruszamy i maszerujemy dalej.
Podstawę stanowią jednak wspomniane siłownie pod dachem. Właśnie tam Ela odkryła w sobie duszę sportowca wyczynowego. Przypomnijmy: sieć siłowni tylko dla Pań, w abonamencie stała opieka trenera, zestawy ćwiczeń uwzględniające nawet indywidualne schorzenia klubowiczek, możliwość uzyskania porady dietetyka, systematyczne bilanse masy ciała – słowem bardzo spersonalizowane podejście do klientek; kapitalna sprawa przy niewygórowanej cenie karnetu; Darek też nawet zaczął kombinować jak tam przeniknąć; jednak depilacja łydek, blond peruka i mówienie piskliwym głosem nie na wiele się zdało: został zdemaskowany i psem poszczuty; a teraz poważnie: idea takiej siłowni jest fantastyczna i szkoda, że nie istnieją analogiczne – męskie. I widać to zresztą po wynikach. Te osiągane przez Elżbietę są znacznie lepsze, bardziej widoczne.
Nie będziemy przedstawiać szczegółowych instrukcji, technik wykonywania ćwiczeń. Nie jesteśmy ekspertami, nie czujemy się kompetentni, zwłaszcza że w sieci można znaleźć naprawdę wiele wartościowych materiałów, opracowanych przez profesjonalistów. Wszystko zależy od celów, jakie chcemy osiągnąć. Inaczej powinien postępować ktoś, kto jedynie chce zrzucić parę kilo, inaczej ktoś, komu znudziło się być chuderlakiem i zachciało mu się zostać domowym strongmanem lub ciotecznym praprawnukiem niejakiego Heraklesa (zwanego dla niepoznaki Herkulesem) – jeszcze inaczej osoby, które odkryły w sobie talent rzeźbiarza i z braku marmuru rzeźbią swoje ciała. Osobną bajkę stanowią ci wszyscy, którzy przygotowują się do startu w zawodach kulturystycznych lub innych konkursach piękności (np.męskiej). A zatem od celów zależy zakres i charakter treningów (wolne ciężary?, cardio?, maszyny siłowe?) Można też zacząć realną (nie tylko wirtualną) współpracę z trenerem personalnym. My takich ambicji nie mamy. Ćwiczymy sobie dosyć lajtowo, głównie po to, by nie przypominać baloników, z których uszło powietrze. Ograniczymy się zatem do stwierdzenia, że siłownia nie jest już skupiskiem pozbawionych szyi, wygolonych, tatuowanych gentlemanów o wymiarach szafy trzydrzwiowej, ponurych spojrzeniach, którzy traktują trening, jak naukę wojennego rzemiosła. Owszem, zdarzają się osobnicy budzący niejakie obawy, lecz zupełnie nie przejawiają krwiożerczych instynktów i okazują się całkiem sympatycznymi ludźmi.
Zabieramy ze sobą zmienne obuwie sportowe, nawet w lecie. (Zresztą wszędzie wiszą stosowne kartki), ręcznik do podkładania na siedzisko (i ocierania potu, gdy ćwiczymy zbyt zapamiętale), wodę do popijania (podobno do nawadniania mięśni; w każdym razie wszyscy popijają, więc czemu mamy być gorsi?)
Częstym grzechem nowicjuszy jest dobieranie zbyt dużych obciążeń (niech ten po nas widzi, jacy jesteśmy cool). Lepiej i bezpieczniej jednak dostosowywać je do swoich możliwości. Ponadto, siedząc na maszynie, nie machamy wszystkimi dostępnymi wajchami jak pomyleni. Mięśni od tego raczej nie przybędzie, a raczej – te, które już są, będą nadmiernie bolały lub przy odrobinie szczęścia nabawimy się kontuzji, jakiegoś naderwania ścięgna lub innych przyjemnych rzeczy.
Wiemy już, że ważniejsza jest staranność wykonania danej frazy, praca oddechem (praca przeponą, zwłaszcza przy ćwiczeniach mięśni brzucha), pozycja ciała, powtarzalność niczym w skokach narciarskich i unikanie przeprostów (czyli nie wyprostowujemy kończyn na maxa, aż coś w nich chrupnie).
Nawet, gdy człowiek jest świetnie przygotowany teoretycznie – trudno w momencie w 100% kontrolować siebie – owe przeprosty, zbytnie odchylanie się do tyłu lub zaokrąglanie pleców, dynamikę ruchów, czyli wszystko to, co powoduje, że z wielkim wysiłkiem młócimy powietrze – i nic poza tym. Dlatego też dobrze ćwiczyć w parach lub korzystać z opieki trenera.
No i czas na epilog – może i najprzyjemniejszą część treningu, tzn. konsumpcję jogurtu, serka grani lub innego skyra. Zaleca się bowiem, aby po ćwiczeniach dostarczyć sfatygowanym mięśniom czegoś, co zawiera białko. W niektórych siłowniach można od razu kupić jakieś wysokobiałkowe odżywki, batoniki,witaminy itp. My podchodzimy jednak do nich nieufnie, a poza tym nie jesteśmy na żadnym etapie rzeźbienia swoich mięśni, i zresztą nawet nie odczuwamy takiej potrzeby. Obawiamy się poza tym, że po takiej wyżerce pojawią się niespodziewane komplikacje. Może nie od razu, ale po kilku, kilkunastu latach… Jakoś dziwnie kojarzą nam się one ze sterydami lub enerdowskimi pływaczkami… Może niesłusznie.
Zupełnie nie przejmujemy się, że inni mają smuklejsze sylwetki, bardziej subtelne ruchy (panie), większe bicepsy, czy bardziej opięte koszulki na torsach (panowie). Po prostu robimy swoje, wychodząc z założenia, że wszelkie ćwiczenia i manewry na siłowni mają przede wszystkim zniwelować – na tyle, na ile się da – wszelkie niepożądane skutki dużej utraty wagi. Nie chcemy doprowadzić do konstatacji, że nasze brzuchy (a raczej to, co po nich zostało) spadły. Na kolana.
I to jest właśnie nasz cel chodzenia na siłownię.