Indeks glikemiczny (IG)

Nie podchodzimy do sprawy ortodoksyjnie, to znaczy nie wyuczyliśmy się indeksu IG na pamięć, nie zmieniliśmy naszego jadłospisu na siłę, nie zaczęliśmy masowo używać wcześniej nieużywanych produktów, bo mają niskie IG lub są modne, polecane itp. Przykładem mogą być zalecane w wielu dietach grejpfruty i chyba nadal trendy olej kokosowy. Zwłaszcza grejpfruty nigdy nie były przedmiotem naszych sennych fantazji i tak pozostało – nawet z powodu rozpoczęcia naszej diety raczej nie mieliśmy okazji ich zajadać. I świat się nie zawalił, dieta nie poszła w diabły… Do tego dodajmy soję (gotowana ma IG=18), olej sojowy i inne produkty na bazie… Soja postrzegana przez nas – może i niesłusznie, jako roślina bardzo podatna na wszelkie manipulacje genetyczne – jest w naszej kuchni Wielkim Podejrzanym, co tak naprawdę oznacza (nie licząc rzecz jasna artykułów, gdzie występuje jako dodatek – bo od tego nie uciekniemy) Wielkiego Nieobecnego: dobrowolnie jej nie spożywamy. I Ziemia z tego powodu nie zaczęła się kręcić w drugą stronę… I zapewne nie zacznie… Podobnie rzecz ma się z margaryną (stosujemy tylko do wypieków, czyli od czasu do czasu), olejem rzepakowym, którego zapach niekoniecznie nam odpowiada… Ot, proza życia.

Założyliśmy, że nasza zmiana sposobu żywienia nie może dawać powodu do uznania jej za skrajnie radykalną, absorbującą. Nie może naszego życia „wywrócić do góry nogami”, wymagać zbyt daleko idących wyrzeczeń, a przez to stać się uciążliwą (pamiętajmy, że jest to jeden z głównych powodów niepowodzeń w odchudzaniu).
Przystępując do ustalania zasad, Ela nie uznała za konieczne dogmatycznego uwzględniania szczegółowych wartości indeksu. W zupełności wystarczył podział ramowy, wyróżniający grupy o niskim IG ≤55, średnim IG =56-69 i wysokim IG ≥70. W praktyce wystarczyło odejść, zwłaszcza na początku odchudzania, od produktów spożywczych z grupy wysokiego IG.
Artykuły tej grupy, nie dość, że mogą, jak się tego bardzo chce, całkiem sprawnie utuczyć, to przede wszystkim mogą powodować wahania glukozy (te nieszczęsne cukry proste, szybko wchłaniające się, więc powodujące szybki wzrost i szybki spadek stężenia glukozy we krwi) – co zupełnie nie sprzyja wyrównywaniu cukrzycy. Z kolei u osób zdrowych – potęgują uczucie głodu (z powodu zwiększonego wydzielania insuliny), co w trakcie diety redukcyjnej zwłaszcza,  niekoniecznie jest zjawiskiem pożądanym przez odchudzającego się delikwenta. OK, bastujemy. Zaczynamy bowiem zachowywać się jak ci, którzy – pytani o aktualną godzinę – ochoczo przystępują do objaśniania budowy zegarka. STOP. Wracamy do Diety Elżbiety.
Obecnie skupiamy się na pilnowaniu, by poszczególne składniki naszych posiłków należały do różnych przedziałów indeksu, także i tego najwyższego. I musimy przyznać, że dawki „wysokiego IG”, aplikowane jednak odpowiednio rzadko i w granicach przyzwoitości też żadnych perturbacji nie powodują.
Trudno jednoznacznie zdefiniować, kiedy taka liberalizacja może nastąpić, czy po miesiącu, kwartale czy po roku odchudzania… Dla nas wyznacznikiem był odpowiednio duży spadek wagi, obniżenie poziomu cholesterolu i ustabilizowanie się poziomów cukru…  Pamiętamy jednak, żeby cały czas zachowywać umiar, umiar i jeszcze raz umiar.

Dieta oparta o indeks pozwala na komponowanie dań wg własnego uznania. Ma jednak kilka mankamentów i uchodzi za trudną do stosowania (co jest w naszym przekonaniu mitem).

Najczęściej wymienianą trudnością jest konieczność obliczania wypadkowego IG posiłku, czynność na pierwszy rzut oka dość żmudna, zwłaszcza na początku. Jednak, jak potwierdzają wszyscy obliczający owe wypadkowe – szybko nabiera się wprawy.  No i rzecz najważniejsza: bezwzględne przestrzeganie indeksu posiłku jest rygorem przede wszystkim dla osób cierpiących na cukrzycę insulinozależną z dużymi wahaniami poziomów cukru (hiperglikemia  i hipoglikemia, uważane za powikłania cukrzycy).
My na szczęście temu rygorowi nie podlegaliśmy, więc mogliśmy pozwolić sobie na orientacyjne ustalanie IG. I to wystarczyło.
Drugą trudnością, i to dość zwodniczą może być zmienność wartości IG dla różnych odmian tego samego produktu (np. kasze, ryże, pieczywo), a także zmienność, zależna od sposobu przyrządzenia (wyższy IG mięsa smażonego niż gotowanego, warzyw gotowanych – niż IG  warzyw al’dente lub surowych itp.). Trzeba po prostu o tym fakcie pamiętać.
Bardziej szczegółowe zestawienie naszego menu znajduje się w artykule Elżbiety „Dieta – odchudzanie” ([w]: Blog Eli). Bywa ono pomocne zwłaszcza w początkowej fazie odchudzania.

Musimy wszakże być świadomi, że zmiana stylu żywienia oparta tylko o indeks wcale nie musi być skuteczna, gdyż IG odnosi się wyłącznie do zawartości węglowodanów i kompletnie nie dotyczy „wroga klasowego nr 2” odchudzających się – tłuszczu, zwłaszcza zwierzęcego.

I dlatego właśnie drugim wyznacznikiem naszej diety, i to zdecydowanie nie z powodu nagłego upodobania do wszelkich dań jarskich – jest
Piramida zdrowego żywienia

Sałatka z warzyw gotowanych al’dente

2 porcje
Składniki
2-3 szt.marchew
2-3 szt.pietruszka korzenna
1 szt.seler mały (lub1/4 dużego)
1 szt.czerwona papryka
2-3 szt.ogórki kiszone
sos musztardowy, natka pietruszki, ulubione przyprawy
Sposób przygotowania
umyte marchewki, piertuszki i seler gotujemy "w mundurkach" -bez obierania. Gotujemy je al'dente wyciągamy na talerz i studzimy. Następnie obieramy i kroimy w kostkę
Dorzucamy pokrojoną w kostkę czerwoną paprykę i ogórki kiszone.
Wszystko mieszamy z pieprzem i ulubionymi przyprawami
Uwaga na sól. Sos musztardowy i ogórki kiszone zaostrzają smak
Przed podaniem mieszamy z sosem musztardowym
Sos musztardowy
2-3 łyżki jogurtu naturalnego lub śmietany 10% - 12% wymieszać z 2-3 łyżeczkami musztardy (należy rozrobić w osobnym naczyniu tak, aby konsystencja była dość ścisła)
Ten typ sałatki można podać do obiadu, zarówno do mięs, jak i do ryby

Gotowe. Smacznego!

Surówki i sałatki

Sałatka z mozzarellą II

2 porcje
Składniki:
1/2 paczkimix sałat
1 szt.papryka czerwona
1 opakowaniekulki mozzarelli w zalewie
5-6 szt.pomidorki cherry
1 gałązkaseler naciowy
1-2 szt.ogórki kiszone
przyprawa do sałatek, grubo mielony pieprz (młotkowany z kolendrą) lub dowolne ulubione przyprawy
2-3 łyżkiolej lniany lub słonecznikowy
Sposób przygotowania:
Mix sałat rozdrobnić i ułożyć na dnie salaterki (miski)
Drobno posiekać gałązkę selera naciowego i ułożyć na sałacie
Pokrojone w ćwiartki pomidorki cherry ułożyć jako następną warstwę
Zasypać pokrojoną w cząstki czerwoną papryką
Na wierzchu ułożyć pokrojone w kostkę ogórki kiszone
Posypać sałatkę przyprawami, a wierzch udekorować kulkami mozzarelli
Przed podaniem polać olejem lnianym (słonecznikowym)

Gotowe.Smacznego!

Surówki i sałatki

 

Dieta od kuchni

Kuchnia…Arena wojny z kilogramami. Ważna, ale jak przekonaliśmy się naocznie, nie najważniejsza. A już z pewnością nie jedyna w tej walce o niepodległość, wolność od cukru, cholesterolu, zbyt ciasnych spodni, zbyt opiętych sweterków, sapek, pocenia się… I to pomimo, że właśnie tam znajduje się supermasywna czarna dziura, zwrotnik koziorożca lub 38 równoleżnik – lodówka…Wojenne ścieżki przebiegają także, choć często nie chcemy tego zaakceptować, przez łazienkę – miejsce, gdzie powinna stać waga, a także przez szafkę, półkę lub toaletkę z wszelkiej maści kremami ujędrniającymi, nawilżającymi i regenerującymi.
Wreszcie,  co już zazwyczaj mało komu się podoba – przez ścieżki rowerowe, sale gimnastyczne, parkowe aleje, kluby fitness, cardio i strefy wolnych ciężarów na siłowniach, a nawet poczciwe fikalnie na świeżym powietrzu… Może jesteśmy przeczuleni, ale patrząc z perspektywy ponad 2 lat naszego „niknięcia w oczach” (czyli „intensywnej redukcji” w dietetycznym slangu), doskonale już wiemy, że są to integralne elementy diety odchudzającej, mające kapitalne znaczenie, zwłaszcza przy „dużych”, radykalnych odchudzaniach.
Kuchnia…Arena wojny z kilogramami. To tutaj mieści się centrum dowodzenia… Jesteśmy tradycjonalistami, więc Dowódcą została Ela.
Prowadzoną przez siebie kuchnię podporządkowała zasadom zdrowego odżywiania i indeksowi glikemicznemu (IG),. Odpowiadało nam to, gdyż nie wymagało szczegółowego rozpisywania i przestrzegania jadłospisu, przewidującego np. w poniedziałek na obiad danie z drobiu, podczas gdy my akurat mieliśmy ochotę na paellę z warzyw…A zatem indeks i zbilansowane odżywianie… Ale w granicach rozsądku..
Indeks glikemiczny pozwolił na rozsądne zmniejszenie ilości węglowodanów, spożywanych w ciągu dnia, piramida zdrowego żywienia ułatwiała ograniczenie tłuszczu, a w zamian pomogła w racjonalnym dostarczaniu pożądanych składników odżywczych. Z kolei zwiększenie liczby posiłków przy jednoczesnym zmniejszeniu porcji spowodowało, że w ciągu dnia jedliśmy niewiele mniej, a jednak procesy przemiany materii zaczęły przebiegać płynniej, przez co sprawniej. Oczywiście zmniejszenie węglowodanów i tłuszczów obniżyło kaloryczność naszych posiłków, ale dzięki temu nasze organizmy mogły wreszcie zacząć konsumpcję zapasów sadełka, a nasze ciuchy stały się nagle jakieś takie zbyt obszerne.

Indeks glikemiczny (IG)

powrót do „Dieta

Sałatka z mozzarellą

2 porcje
Składniki:
wg upodobaniasałata (lodowa, masłowa lub mix sałat)
1-2 szt.papryka czerwona
1 opakowanieserek mozzarella
dowolniepomidorki cherry
dowolniecebula dymka - zielone pędy
dowolniebiała rzodkiew
przyprawa do sałatek, oliwki zielone, pieprz
2-3 łyżkiolej lniany
Sposób przygotowania:
Liście sałaty rozdrobnić (ręcznie) i równomiernie ułożyć na talerzu (lub salaterce)
paprykę kroimy na cząstki i kładziemy na sałacie
rzodkiew kroimy w niewielkie słupki i układamy na papryce
pomidorki cherry kroimy w ćwiartki i układamy na wierzchu wraz z pokrojoną w półplasterki mozzarellą
całość posypujemy przyprawą do sałatek, posiekaną zieloną cebulką, ozdabiamy oliwkami, polewamy olejem lnianym.


Gotowe. Smacznego!

Surówki i sałatki

 

Ziemniaki

Ziemniak sobie po prostu jest. Jest podstawą obiadów. W wielu domach, u nas również. Był.
Przysmażane, zasmażane, odsmażane, gotowane w całości, w łupinach lub puree, w formie placków, frytek, klusek… Nawet w chlebie (mąka ziemniaczana w wielu rodzajach pieczywa dodawana jako spulchniacz) – ziemniaki są obecne w jadłospisie większości Polaków c.a. 5 – 7 dni w tygodniu.U nas niegdyś również… Byłam przy tym dość wybredna, liczył się dla mnie odpowiedni zapach, sypkość, kolor… Zwracałam też uwagę, czy nie są zbyt słodkie, co zawsze dziwiło mojego męża, bo dla niego istniał zawsze tylko jeden smak ziemniaczany, a przynajmniej tak twierdził, uważając, że kapryszę.
Ziemniaki, mimo że powszechne, są warzywami niekoniecznie polecanymi dla osób bardziej krągłych. Znajdują się ponadto w grupie „podwyższonego ryzyka” diabetyków, zajmując czołowe miejsca we wszystkich rankingach produktów niepożądanych… Problem polega na tym, że wysokie wskaźniki glikemiczne osiągają bez względu na formę obróbki. Obojętne, czy gotowany, czy przysmażany – ziemniak uchodzi za wroga osoby miłującej niski indeks… A niestety, w postaci dania al’dente, a tym bardziej na surowo jeść się go nie da. W każdym razie lepiej nie próbować. Przypomnę, w dietach i wszelkich zaleceniach zdrowego odżywiania preferuje się warzywa surowe, potem al’dente, ewentualnie gotowane na parze i gotowane, przestrzegając jednocześnie przed wszelkim zasmażaniem, przysmażaniem, zapiekaniem –  szczególnie metodą „na głębokim tłuszczu”, zwłaszcza zwierzęcym. Analogicznie rzecz ma się z wartościami indeksu glikemicznego, przy czym już warzywa gotowane (o pozostałych lepiej nie wspominać) miewają owe wartości dużo wyższe niż surowe i al’dente…Walory tuczące i zdolność do podbijania poziomu glukozy w połączeniu z naszą otyłością i cukrzycą męża predestynowały ziemniaki do odrzucenia. I tak też w pierwszym okresie diety zrobiliśmy. Gdy jednak cukry nie szalały, a i ciuchy powoli stawały się jakby nieco zbyt luźne – zaryzykowaliśmy, wykorzystując fakt, że ziemniak ugotowany i zjedzony następnego dnia na zimno – traci te swoje niepożądane cechy. Spotkałam się nawet na jednym z portali społecznościowych, poświęconym cukrzycy z informacją, że takiego ugotowanego dzień wcześniej i przechowywanego przez dobę w lodówce można podgrzać (nie napisano jednak jak) i spokojnie zjeść. Ja jednak zaczęłam od sałatek.. Tradycyjną warzywną, przed laty sztandarowy punkt wszystkich imprez i przyjęć oraz bawarską nieco zmodyfikowałam, zastępując majonez olejem lnianym, sosem winegret lub musztardą, ewentualnie sosem musztardowym.Obecnie nie stronimy od ziemniaków – jemy je jednak znacznie rzadziej, w mniejszych porcjach. Ograniczyliśmy się przy tym tylko do gotowanych (także w mundurkach) oraz, rzadko, ale to bardzo rzadko, do zapiekanych w naczyniu żaroodpornym. Ponadto, po pokrojeniu w kostkę  wykorzystuję je jako składnik zup. Dla odmiany, całkowicie zrezygnowaliśmy przede wszystkim z placków ziemniaczanych (ze względu na smażenie w głębokim oleju), no i rzecz jasna frytek (z tego samego powodu, mimo że zawartość węglowodanów mają – przynajmniej wg rankingów – niższą niż ziemniaki gotowane w mundurkach – pamiętajmy jednak, że indeks glikemiczny nie jest jedynym wyznacznikiem zdrowego odżywiania).Używając ziemniaków w ten sposób, zachowujemy status quo, to znaczy nie tyjemy, a i cukry Darka zachowują się wyjątkowo przyzwoicie… Innymi słowy, wszystko z umiarem.

Owoce – zakazany owoc?

Postrzegane jako bogate źródło witamin, symbol zdrowia, zdrowego odżywiania, substytut słodyczy. Są wprawdzie ważną składową diety, ale nie można ich stosować bez ograniczeń.
Dotyczy to zwłaszcza wszystkich będących na bakier z prawidłowymi poziomami cukru, a także osób chcących odżywiać się zdrowo, w sposób zbilansowany.
Ludzie niemający cukrzycy, a jedynie walczący z nadwagą również muszą być czujni: owoce mogą bowiem potęgować uczucie głodu, a to z kolei zupełnie nie sprzyja utracie kilogramów i sprawia, że dieta staje się nagle o wiele mniej przyjemna… I trudniejsza do zniesienia.Pamiętając o tym, trzymamy się kilku zasad, chociaż, jak już dokładnie sprawdziliśmy, spożycie owoców nie ma najmniejszego wpływu na poziomy glukozy Darka.Odpowiednia pora.
Nie jemy ich zbyt późno, a w żadnym wypadku na chwilę przed położeniem się spać. Zresztą konsekwentnie pilnujemy, żeby 2 godziny przed snem nie jeść zgoła niczego… Wbrew pokutującemu przesądowi, że dobrze zjeść „jabłuszko dla zdrowotności” tuż przed zaśnięciem…
Według słów dietetyka, u którego byliśmy na konsultacjach – obciąża to układ trawienny bardziej niż takie samo jabłko zjedzone wciągu dnia, bo w trakcie snu trawienie (jak i wszystkie procesy życiowe) odbywa się wolniej, a z kolei owoce dość szybko fermentują…

Nie wnikam, jakie to ma dokładne przełożenie na metabolizm naszego organizmu. Pamiętajmy jednak, że owoce mogą wszakże potęgować głód, więc wstawanie w środku nocy i poszukiwanie skarbów w lodówce jest mało eleganckie – i na tym poprzestańmy… Owoce jemy raz dziennie, do godziny 14.00.
Odpowiednie porcje.
Oprócz pory jedzenia, ważną kwestią jest ilość. Ile śliwek zjeść? Czy jedna to nie będzie aż nadto? A może lepiej od razu 5 kg? A jabłek? Gruszek? Porzeczek? Cukry proste (fruktoza) zawarte w owocach są łatwo i szybko przyswajalne, przez co u diabetyków nadmiar zjedzonych gruszek, czy malin może powodować wahnięcia glukozy, a u nie-diabetyków – ów wzmożony głód…
Zaś u wszystkich – pewne dolegliwości znane przede wszystkim z dzieciństwa. Być może w ustaleniu bezpiecznej wielkości jednorazowej porcji pomocna będzie zasada pięści, którą stosujemy, i którą wskazał nam dietetyk.
Otóż jednorazowo zjadamy tyle śliwek, porzeczek, winogron, ile zdołamy pomieścić w dłoni. Brzoskwinię, gruszkę jabłko z kolei – wielkości naszej pięści. Jeśli są większe, zjadamy je po prostu na raty…A co z bananem?
Oczywiście, kryterium to orientacyjne, dające jednak pewien ogląd, jaka porcja jest mniej więcej bezpieczna dla cukru i kilogramów.Surowe i niezbyt dojrzałe.
Zasada pięści nie ma niestety zastosowania do owoców kandyzowanych, suszonych, gotowanych… Po systematycznym zjadaniu po garści rodzynków lub suszonych daktyli, glukoza zapewne poszybuje niczym rekordzista świata w lotach narciarskich, a i ubytek kilogramów nieco przesunie się w czasie…
Pamiętając o tym, nigdy nie stosowaliśmy tego rodzaju praktyk, co jednak nie oznacza, że wydłubujemy rodzynki z ciasta, czy wiśnie z galaretki. Nie. Po prostu przetworzone jemy sporadycznie i w małych ilościach. I to nawet nie dlatego, że zalecane są owoce nie dość że surowe, to w dodatku nieprzejrzałe (zawierające większe ilości fruktozy). Przetwory są dla nas po prostu zbyt słodkie.
Nie dramatyzujemy także kwestii dojrzałości lub niedojrzałości, chociaż w pierwszej fazie obserwacji zachowania glukozy trzymaliśmy się tej zasady dość mocno. Skoro jednak glukoza nie wariuje… Tym bardziej, że owoce niedojrzałe mogą powodować wspomniane dolegliwości znane głównie w dzieciństwie… 
Diabetykom zaleca się jedzenie przede wszystkim czereśni, grejpfrutów, gruszek, jabłek,  dozwolona jest także pomarańcza, czarna porzeczka, borówki, truskawki, granat, maliny. Na cenzurowanym jest banan i słodkie winogrona. Jednakże nie zauważyliśmy, żeby akurat ich zjedzenie, oczywiście w rozsądnej ilości, miało znaczące przełożenie na wysokość wskazań gleukometru, tj. przekroczenie poziomów dopuszczalnych po jedzeniu.
W odniesieniu do owoców nie trzymamy się kurczowo klasyfikacji pod kątem zawartej fruktozy. Przede wszystkim przestrzegamy zasady, ażeby nie jadać ich zbyt późno i w zbyt dużych porcjach. I to wystarczy.
Najczęściej przygotowuję sałatkę owocową, złożoną głównie z jabłek, gruszek, śliwek, kiwi, brzoskwiń, nektaryn, kaki, mango lub melonów – zależnie od tego, co tam mam aktualnie pod ręką. Kombinacja w sumie jest dowolna. Całość posypuję miętą, do smaku, albo cynamonem (odmiany cejlońskiej) mającym ponoć działanie obniżające poziom cukrów.
Już biblijna historia Adama i Ewy sugeruje, że skutki jedzenia owoców mogą być różne i niekoniecznie zgodne z oczekiwaniami. Po prostu Adam z Ewą zjedli o jedno jabłko za dużo i w dodatku nie to, które należało…

Jabłko stało się też pośrednią przyczyną upadku i całkowitego zniszczenia mitologicznej Troi (złote jabłko z napisem „Dla najpiękniejszej”, spór między boginiami, Parys rozjemca, Helena, oblężenie Troi, Odyseusz, koń trojański, pożoga i katastrofa  etc,etc).  Tyle mityczne, kasandryczne wizje. Na szczęście w odchudzaniu nie mają aż tak szerokiego odzwierciedlenia.
Aczkolwiek, stosujący tzw, dietę redukcyjną, muszą się czasem zmierzyć z mitem.

Jest nim przekonanie, że owoce są bardzo zdrowe i można je jeść bez ograniczeń, o dowolnej porze, nawet przed snem.

 

Warzywa – naszych 7 grzechów głównych

Przystępując do naszego odchudzania i wyrównywania cukrzycy męża miałam świadomość, że podstawą diety pozostaną warzywa.

I tu zadanie wydawało mi się proste, a niezbędne zmiany – niewielkie.
Wszak od dawna jedliśmy sporo warzyw w różnych formach. Gdy jednak nieco dokładniej przyjrzałam się naszemu dotychczasowemu jadłospisowi, sprawa już nie wydala mi się tak jednoznaczna.
Uświadomiłam sobie 7 podstawowych błędów, które systematycznie popełniałam, niczym 7 grzechów głównych . Taka retrospekcja, swoisty rodzaj świeckiego rachunku sumienia czasem bywa niezbędny.
Ot, taki rodzaj wyprawy w najodleglejsze zakątki swoich nawyków i przyzwyczajeń.
grzech 1:
Zupy – chociaż do ich przyrządzana od bardzo dawna nie wykorzystywałam zasmażki, ani wywarów z kości; błędem była dodawana zbyt tłusta śmietana;
obecnie do zabielania zup wykorzystuję jogurt naturalny lub po prostu surowe mleko 2%. Twierdzimy, że nie odbija się to na walorach smakowych zup (choć oczywiście jest to rzecz gustu).
grzech 2:
Warzywa jako przystawka do drugiego dania – były obecne zawsze, w różnorodnym asortymencie… buraczki, marchewki, kalafiory, brokuły… ale gotowane (marchewki – stanowczo zbyt często). Wręcz na miękko… I do tego bułka tarta lub masło klarowane… Do kalafiora, brokułów, fasolki szparagowej… I to był błąd, grzech nr 2.
Obecnie bułki nie stosuję nigdy, zaś masło zdecydowanie rzadziej; no i rzecz najważniejsza – zmieniłam sposób obróbki warzyw: gotowane zastąpione zostały przyrządzonymi al’dente; jemy też więcej surówek. Trochę się obawiałam jak częstsze podawanie na obiad brokułów zniesie mój Pan Mąż… wcześniej robił tak płaczliwe miny… A tu, o dziwo, twierdzi, że brokuły i kalafiory smakują mu bardziej niż przed dietą… I niech tak pozostanie.
grzech 3:
Rośliny strączkowe. Jedliśmy ich sporo, jednak znowu nie do końca właściwie przyrządzonych… Naszym grzeszkiem była fasolka po bretońsku, bób, wspomniana fasolka szparagowa lub szparagi – okraszone… Smaczne to było, jednak…
Strączkowe w ogóle są pewnym problemem. Spożywanie ich w formie al’dente może być nieco ryzykowne i skończyć się drobną rewolucją żołądkową (tak jak np. jedzenie niedojrzałych gruszek lub śliwek, agrestu itp. dobrych rzeczy, ulubionych zwłaszcza w dzieciństwie)… Zalecane w dietach odchudzających, niekonieczne polecane w dietach wyrównujących glukozę. Prawie kwadratura koła. Siłą rzeczy jemy je rzadziej.
grzech 4:
Sałatka jarzynowa – tradycyjna lub bawarska; niby wszystko poprawnie… bukiet warzyw, al’dente, nawet ziemniaki, na zimno, są dozwolone dla diabetyka… Nasze grzeszenie polegało na dodawaniu majonezu… Niby majonez jest dopuszczalny, ale bez cukru… Więc ze słodzikiem.
Mając poważne wątpliwości, czy słodziki tak naprawdę są zdrowe (z dietetycznego punktu widzenia zapewne tak, ale czy jest to wystarczające?) – zastąpiliśmy majonez sosem musztardowym, ewentualnie sosem winegret albo olejem lnianym.
grzech 5:
Grzech nr 5 to zbyt duża ilość ziemniaków w jadłospisie. Tuczących, podnoszących poziom cukru. Jako jedno z niewielu warzyw, ziemniak nie jest polecany w dietach, zarówno odchudzających, jak i cukrzycowej… A jeszcze na dodatek jedliśmy je smakowicie przypieczone, smakowicie chrupiące, smakowicie rumiane… Rozpoczynając dietę, ograniczyliśmy wydatnie spożycie ziemniaków, sprowadzając je głównie do roli składnika sałatki lub zup. Jako element drugiego dania pojawiają się na talerzu niej częściej niż  2 razy w tygodniu i w znacznie mniejszych porcjach (c.a. 2 niewielkie ugotowane bulwy na osobę).
grzech 6:
Uznanie jedzenia  sałaty za grzech może się wydać nieco absurdalne. Sałata sama w sobie jest bardzo zdrowa, zawiera sporo witamin, niewiele kalorii… Cóż z tego, skoro jedliśmy ją z gęstą, tłustą śmietaną 18%, a i nie pogardzaliśmy też 30%.
Dzisiaj śmietanę wyparł jogurt, winegret lub olej lniany – i też jest dobrze, i w dodatku smacznie.
grzech 7:
Ostatni nasz grzech jest jeszcze dziwniejszy… To szpinak. Lubiliśmy… Nie wpływa jednak dobrze na wysokość poziomu cholesterolu – powiem więcej, wręcz fatalny to wpływ… Odszedł więc w zapomnienie – ale nie ze względu na kalorie, glukozę… Ze względu na nasz wysoki cholesterol… Bywa i tak.
Rozstaliśmy się także z tradycyjnym bigosem, kapustą zasmażaną – „ulubionymi warzywkami” mojego męża (jak często zwykł je nazywać), a także z kotletami z cukinii, które w chrupiącej panierce były niegdyś rarytasem na naszym stole. Nie jest to jednak pożegnanie całkowite. Żeby całkowicie nie zrywać z tradycją oraz niejako na pocieszenie – czasem robię bigos z cukinii, która zastępuje w tym przypadku kapustę, zaś w rolę smakowitej wieprzowinki wcielają się pieczarki, marchewka i niewielkie ilości pasternaku… I wszyscy są zadowoleni.

 

Sumienie…Dzienniczek samokontroli

Podczas odbioru pierwszego dzienniczka samokontroli trudno mi było powstrzymać mimowolny uśmiech; znajomy rozmiar, swojskie słowo „dzienniczek”, rubryczki w środku… Jakoś przypomniał mi się monolog w wykonaniu zmarłego niedawno W. Michnikowskiego, w którym to znalazł dzienniczek szkolny swojego syna, zaczął go wertować, komentować, aż doszedł do wniosku, że ma w domu nieuka, durnia, barana i notorycznego matołka (moje ulubione frazy z tego monologu: „(…) nie umiał synusia… aaaa, no tego… sinusa (…). To ja, po tylu latach pamiętam, że sinus to ten taki…no, ten taki, co służy do tego… Ale ja pamiętam… a on?(…)”, albo „(…) nie umiał narysować przekroju rozwielitki… ooo proszę, z rysunków to samo (…)” itd itp. A na koniec okazało się, że monologowy Tatuś, ogląda i komentuje swój własny dzienniczek sprzed lat…
Drugie, co mi stanęło przed oczyma, to ja sam i pierwsza w życiu uwaga, którą zarobiłem za złe, jak na ówczesne standardy zachowanie: „Darek rozmawiał na lekcji, śmiał się”… I to drżenie łydek, co też powiedzą rodzice na tę straszliwą, szkolną zbrodnię:) drugoklasisty… A uwagi i oceny w dzienniczku musiały być przez rodziców podpisane… Co też powiedzą rodzice…
Podczas odbioru pierwszego dzienniczka samokontroli poczułem się trochę jak uczniak: kontrola, rozliczanie, kłopotliwe pytania, może  jakaś połajanka ze strony np. lekarza…  Brałem go z lekkim uczuciem pobłażliwej niechęci. Ot, makulatura do wzbudzania wyrzutów sumienia… Szybko jednak zajarzyłem, że ów nieszczęsny dzienniczek jest dla nas, Słodkich Ludzi. Nie dla lekarza, dietetyka, rodziny… Dla nas. Korzystanie z glukometru bez niego bardziej nosi znamiona dokonywania samookaleczeń niż monitorowania cukrów. Bo czy pamięć, w którą wyposażone są glukometry daje możliwość pełnego i szybkiego monitoringu cukrzycy? Być może, ale dla mnie od początku odczytywanie wyników wprost z glukometru było niezbyt wygodne, zwłaszcza że wpadłem na pomysł notowania sobie przy poszczególnych wynikach tego, co wcześniej, tj. 2 h przed pomiarem zjadłem. I dzięki temu wiem z grubsza, co mogę bezkarnie zjeść i w jakiej mniej więcej ilości, przy czym nie zawsze jest to zgodne z przykazaniami indeksu glikemicznego (np.moja cukrzyca toleruje wątróbkę, oczywiście gotowaną, mimo że wątróbka nie jest zalecana, poza tym o dziwo, ziemniaki,  również gotowane), wiem, których z okolicznych piekarni mam unikać, które wędliny, jogurty, serki, kefiry starannie omijać itd itp.
Wyćwiczyłem poza tym nawyk zaznaczania wyników, które nie bardzo mi się podobają, wpisywania pytań, które chcę zadać lekarzowi i wszelkich swoich wątpliwości, wymagających medycznego objaśnienia. Dzięki temu o wiele efektywniej wykorzystuję czas wizyty u diabetologa, nie tracę go na apatyczne przypominanie sobie „ o co to ja właściwie miałem zapytać?” lub rozpaczliwe tłumaczenia „panie doktorze, ale ja właściwie nic takiego nie jem…”, na szczęście zresztą, jak dotąd moje wyniki i tak nie wymagają takowych tłumaczeń…
No i rzecz najważniejsza, spokojniej sobie chodzę na badania HbA1c, bo wiem mniej więcej czego się spodziewać, no i Elżbieta się nie niepokoi.Nie ma co pisać o skutkach nieleczonej cukrzycy, dostępnych materiałów na ten temat jest sporo… Znałem jednak kilka osób, które uniknęły cukrzycowej ślepoty i amputacji kończyn. Tylko dlatego, że wcześniej dopadł je wylew… Pamiętajmy o tym, nim zbagatelizujemy cukrzycę.

Towarzysz… Mój glukometr

Nie mogąc i zresztą nawet nie chcąc uwolnić się od towarzystwa Wampirka, od początku systematycznie korzystam z jego usług.
Do pierwszej wizyty u diabetologa mierzyłem się tylko na czczo – i jakoś nie udawało mi się przekraczać magicznej 100mg/dL, ani też spadać poniżej 75.  Raz, o poranku było blisko… Ku swojemu zdziwieniu wyczytałem na glukometrze 78. Profilaktycznie, nie bez przyjemności, zabrałem się do podnoszenia poziomu cukru. Poczęstowałem się 2 kostkami mojej ulubionej czekolady Moser Roth 85% i 3 sezamkami. Niestety, kres dalszej terapii położyły protesty Eli…
Po swym debiucie u diabetologa zmieniłem sposób monitorowania poziomu glukozy. Zgodnie z zaleceniami zastosowałem rotację pomiarów – 2 h po posiłku (czyli jeżeli np. w poniedziałek mierzyłem glukozę na czczo, to wtorkowy pomiar odbywał się po śniadaniu, w środę mierzyłem cukier po II śniadaniu, w czwartek – po obiedzie itd.) Chodziło o sprawdzenie pracy trzustki…
Obecnie, za zgodą lekarza nie muszę mierzyć się codziennie, a jednak to robię. Poza tym, dodatkowo sprawdzam cukier zawsze wtedy, gdy odczuwam wyrzuty sumienia, że coś przeskrobałem, zjadłem czegoś za dużo lub nie takiego… Doktor zakreśliła dopuszczalną granicę cukru na poziomie do 140. Ja ją sobie samowolnie obniżyłem do 125. Gdy osiągnę więcej, odczuwam niepokój i – jeśli to możliwe zbieram kuper na siłownię lub kije, ewentualnie następny mój posiłek jest mniej glikemiczny, piję czerwoną herbatkę lub – co jest chyba najgorsze – gdy pora jest stosowna, rezygnuję z podwieczorku… Masochista… Staram się trzymać cukier na poziomie 110-120 (2h po posiłku), a wtedy zaraz wynikiem chwalę się Eli. Gdy wynik jest nieco ponad – też tragedii nie ma, ale wtedy dyskretnie milczę…

Może i  jest to nieco wywrotowa idea, ale do wskazań glukometru można czasem podchodzić dość liberalnie, przynajmniej wtedy,  gdy jest się jako tako unormowaną Słodką Dwójką. Oczywiście nie chodzi o to, żeby po zobaczeniu np. 180mg/dL na glukometrze uczcić to piwkiem z tłuściutką goloneczką, przegryzaną ciastkiem z kremem, a z kolei po 101 na czczo zaraz wpadać w panikę i pędzić do wszystkich okolicznych specjalistów, albo na wszelki wypadek rozpoczynać pożegnanie ze światem… Jak można zauważyć, jednostkowy pomiar jeszcze o niczym nie świadczy. Gorzej, gdy pojawia się niedobra tendencja, powtarzalność takich różnych dziwnych wyników, długotrwała zmiana. I w takich przypadkach najlepiej byłoby uszczęśliwić swą osobą diabetologa lub przynajmniej lekarza rodzinnego. Zupełnie nie ma na co czekać. Wiem, wiem, nie miałem takiej sytuacji, fajnie się mówi – jednak właśnie tak bym zrobił.

Osobną kwestią są palce, kłute codziennie, nieraz i po kilka, kilkanaście razy. Mogą z czasem zacząć boleć. Nie doświadczyłem tego osobiście, jednak na forach dla Słodkich dość często ten problem jest poruszany. Żeby go nieco złagodzić, zaleca się zmianę palców przy kolejnych pomiarach. Wykorzystuję w sumie cztery paluchy: środkowy (wtedy wyobrażam sobie, że pokazuję go swojej cukrzycy i czuję się wtedy raźniej) i wskazujący obu rąk. Z kolei kolega z pracy, również słodka dwójka – pobiera krew z wszystkich palców… I trudno powiedzieć skąd taka rozbieżność w zaleceniach lekarzy.

Reasumując, samokontrolę glukometrem traktuję jako metodę trzymania się w ryzach, ochronę przed nadmiernymi, kulinarnymi szaleństwami, monitoring mej słodkiej duszy i ewentualny sygnał do korekty terapii. Pilnuję przy tym, żeby korzystać zawsze z dokładnego glukometru. Tak się bowiem składa, że po mniej więcej roku użytkowania część z nich może wykazywać tendencje do zaniżania wskazań, wprawdzie głównie w odniesieniu do wyższych poziomów cukru ( od 180 wzwyż), jednak na wszelki wypadek, przynajmniej raz w roku poddaję swój glukometr testom w poradni i – gdy trzeba wymieniam (mam już w tej chwili trzeci).
Siebie z kolei poddaję testom regularnie, co trzy miesiące. Według wszelkich reguł sztuki poddaję się badaniu HbA1c, tj. poziomu hemoglobiny glikowanej, stanowiącemu jak gdyby średnią poziomów z ostatnich 3 miesięcy. I to badanie, a nie pomiary dzienne uznawane jest za wykładnię stanu schorzenia i prawidłowego przebiegu diety. I wpadam trochę w samozachwyt, gdyż jak dotąd ani razu nie udało mi cię przekroczyć dopuszczalnego poziomu (wynoszącego 6,0%-6,5%, zależnie od metody oznaczenia, stosowanej przez laboratorium wykonujące badanie). I tego trzeba się trzymać. To nie jest rekord do pobicia. Zresztą Elżbieta czuwa…Nie ma co pisać o skutkach nieleczonej cukrzycy, dostępnych materiałów na ten temat jest sporo… Znałem jednak kilka osób, które uniknęły cukrzycowej ślepoty i amputacji kończyn. Tylko dlatego, że wcześniej dopadł je wylew…
Pamiętajmy o tym, nim zbagatelizujemy cukrzycę.